Moja suczka Gurza, piękny owczarek środkowoazjatycki, urodziła dwanaście szczeniąt. Ponieważ ojciec jest nieznany, więc ja go zastępuję i od blisko trzech miesięcy niańczę całe towarzystwo, którego pomału ubywa.
Szczeniaki, wsparte urodą mamy, znajdują nowe domy. Ja zaś, mając coraz mniej podopiecznych, czuję się tak źle, że ostatnio wlazłem z tymi, które jeszcze czekają na przygarnięcie, do... budy i tam cieszyłem się ich obecnością. No, zwariowałem, zszedłem całkowicie na psy! I już wybierałem się do psychiatry, gdy na półce z nowościami w jednej z dużych księgarń dojrzałem książkę „O psach, kotach i aniołach”, opublikowaną przez Wydawnictwo Literackie.Po przeczytaniu zwierzeń Anny Dymnej, Katarzyny Grocholi, Marka Kondrata, Wojciecha Manna, Moniki Olejnik i Stanisława Tyma zrozumiałem, że ze swoim bzikiem jestem w całkiem dobrym towarzystwie. I że tytułowy anioł to także ja. Co nie oznacza, że nie mam – jako „prawie pies” – krytycznego zdania o wyczynach innych „psich aniołów”.
Na ten przykład nie chciałbym być labradorką Moniki Olejnik, która jest z wykształcenia inżynierem zootechniki. Nawet jeśli pozwalałaby mi gryźć tysiące swoich par butów, które kolekcjonuje. Groziłaby mi klatka pod nieobecność domowników, kłótnie, kto ma ze mną wyjść na spacer, a co gorsza – moja pani zapadłaby się ze wstydu pod ziemię, gdybym zrobił kupę na środku rynku w Kazimierzu Dolnym. Byłbym bardziej maskotką niż psem, a to mi nie odpowiada.
Gdybym był psem Marka Kondrata, musiałbym być nie tylko bardzo rasowym parson terierem, ale też łazić na wystawy – i nie wynagrodziłoby mi tego cyrku nawet sypianie z panem.
Już wolałbym chodzić na wystawy jako Mufka, owczarek nizinny Anny Dymnej, bo ta zabierałaby mnie na nie tylko po to, aby znaleźć mi męża, a jak sędziowie na wybiegu daliby komendę: „Zęby pokazać”, Anna Dymna natychmiast pokazałaby swoje. To rozumiem!
Jako jamnik długowłosy Wojciecha Manna jakoś samodzielnie musiałbym rozwiązać problemy fizjologiczne, bo pan prowadzi bardzo nieregularny tryb życia, a u Katarzyny Grocholi ciągle byłbym raz wpuszczany, a raz zwalany z kanapy.
Ale prawdziwym psim aniołem jest Stanisław Tym. W samochodzie wozi ze sobą na wszelki wypadek kiełbasę. „Zdarzy się czasem spotkać przy drodze jakąś psią biedę. Jeśli okoliczności pozwalają, warto się tą biedą zająć” – opowiada satyryk. A kiełbasa pomaga przełamać pierwsze lody. Psy zaadoptowane przez Tyma mają dziś domy nie tylko w okolicach Suwałk, gdzie satyryk mieszka, ale na Śląsku, Pomorzu, wszędzie tam, gdzie żyją inne psie anioły.
A tak naprawdę rozmówcy Jana Strzałka, który spisał zwierzenia o domowych ulubieńcach ulubieńców pierwszych stron gazet, wcale nie mówią o psach, kotach i krokodylach (to oczywiście opowieść Wojciecha Manna), ale o sobie. I to więcej niżby chcieli. Dużo więcej można się dowiedzieć o Marku Kondracie, jakim jest człowiekiem, gdy mówi o Bodziu, niż o Hamlecie. Albo o Katarzynie Grocholi, która na koniec rozmowy opowiada o swoim Ałganie spoczywającym na kanapie: „Widzi pan, jak leży z brzuchem do góry? O tobie mówię, zbóju, wstrętny psie, nie było mnie długo w domu, już myślałam, że pies zdechł, bo nawet się nie przywitał, drań jeden, pozbawiony uczuć zupełnie! Czy nie jest piękny, kiedy na nas patrzy?”.
Takich dziewięć zabawnych, wzruszających i odsłaniających dusze rozmów podsumował na końcu książki „okiem socjologa” Zygmunt Bauman, który naszą skłonność do „uczłowieczania” kontaktów z domowymi czworonogami przyrównał do trudnego małżeństwa: „Żyć bez siebie nie mogą, ale i ze sobą żyć im nie całkiem i nie zawsze łatwo”.
Tylko czy to równe partnerstwo?
„Pies niczego nie przyrzeka” – mówi Marek Kondrat – „ale wszystko spełnia. Jest naszym najwierniejszym przyjacielem, nie zważając na nasz majątek, skończone fakultety, iloraz inteligencji – po prostu kocha”.
Święte słowa, hau, hau!
Andrzej Szeliński
PS. Nie zrażajcie się tym, że w książce nie ma ani jednej fotografii – to nawet ma sens. Jak Monika Olejnik czy Anna Dymna wygląda – każdy wie, a dzięki temu, że nie ma ich wizerunków, możemy zachować większy dystans do tego, co mówią o sobie i swoich pupilach, głębiej zajrzeć w ich anielskie dusze.
To jest nasz „wróżkowy” , kundel znaleziony zimą przez Asię w drodze do redakcji. Miał na szyi urwany łańcuch i ciętą ranę na grzbiecie. Jest na trwałe oślepiony, mimo to zna ze spacerów wszystkie drzewa i krzaczki w promieniu kilometra od wydawnictwa, potrafi dosłownie na oślep rzucić się na obcego przybysza, broniąc swojej ukochanej Kasi, która rządzi sekretariatem naszej firmy. Mieszka w budzie w ogrodzie przy wydawnictwie i jest tak kochany przez tak wielu ludzi, że zrobiliśmy sobie z Piratem zdjęcie – ku pokrzepieniu innych psich serc.
A jeśli chcecie coś zrobić dla sponiewieranych przez los czworonogów, wejdźcie na stronę biednego schroniska dla zwierząt w Mielcu: www.bezdomne.mielec.com, a serce Wam podpowie, co robić dalej.