Od dawna uznaje się je za antidotum na reumatyzm i obolałe kości. Jedna z hipotez wyjaśnia, że dzieje się tak dzięki mocy ich mruczenia.
Już nasze babki wiedziały, że „okłady z kocura” są świetne na reumatyzm. I choć dziś medycyna zna inne metody walki z tą bolesną chorobą kości, kocie antidotum nie straciło na znaczeniu. Dlaczego?
Pewien nowojorski lekarz, dr Clinton Rubin, zauważył, że za dobroczynny wpływ kota na ludzkie dolegliwości kostne odpowiedzialne jest jego mruczenie, a dokładniej – stałe wibracje, które emituje, o częstotliwości z przedziału 20–150 Hz. Naukowiec zaobserwował też, że dobroczynna dla kości jest ekspozycja na drgania już o częstotliwości 20–50 Hz. Taka dawka świetnie poprawia strukturę i zwiększa gęstość tkanki kostnej. Jako przykład podał kurczęta z ferm, które umieszcza się na 20 min dziennie na wibrujących platformach, po to aby wzmocnić im szkielet nawet o 20 proc.
Zespół dr. Rubina prowadzi teraz obserwacje na ludziach, starając się ustalić, czy ta bezbolesna i przyjemna skądinąd (pod warunkiem oczywiście, że nie ma się na te zwierzęta alergii) w użyciu metoda może zatrzymać postępy osteoporozy u kobiet po menopauzie.
Ponadto istnieją także dowody, że stymulacja wibracjami z przedziału 50–150 Hz działa przeciwbólowo. Dziś delikatne wibracje stosuje się podczas masaży oraz w medycynie sportowej, by wzmocnić mięśnie i zapobiegać ich skurczom. Niskie częstotliwości wpływają leczniczo na ścięgna i stawy. Natomiast częstotliwość 100 Hz zmniejsza duszność u osób z przewlekłą obturacyjną chorobą płuc.
Wierzyć, nie wierzyć... spróbować warto. I mimo że kot własnymi ścieżkami chadza, dobrze się z nim zakumplować. Na pewno wyjdzie to nam na zdrowie.