Maria jest pewna, że gdy się chce, z dnia na dzień można wywrócić swoje życie do góry nogami. Zamienić agencję reklamową na klasztor w Indiach.
Blady świt. Maria słyszy, jak mnisi przygotowują się do porannych medytacji. Sama też nie śpi. Czeka w komnacie w starym buddyjskim klasztorze w Indiach na nauczyciela. Codziennie uczy się malowania tanek – obrazów służących do medytacji. Lekcja potrwa godzinę, potem już tylko samotne próby malowania i kontemplacja.
A jeszcze do niedawna pracowała na pełnych obrotach w agencji reklamowej. Rzuciła jednak pracę i spełnia swoje marzenia.
Jeden list wszystko zmienił
Maria od dłuższego czasu fascynowała się buddyzmem. Przez 15 lat finansowała utrzymanie i edukację tybetańskiego chłopca w buddyjskim klasztorze w Indiach. Teraz sama zdecydowała się tam uczyć. Napisała w tej sprawie list do nauczyciela swojego wychowanka. Zaprosił ją do Indii na pięć miesięcy.
Niestety, nauczyciel mówił tylko po tybetańsku. – Musiałam zdać się na młodych mnichów, którzy tłumaczyli wskazówki mistrza na angielski. To tłumaczenie nie było zbyt wiarygodne– śmieje się Maria. – Mnisi wykazywali się fantazją, co nie jest dobre w nauce tradycyjnego rzemiosła, w którym obowiązują ściśle określone zasady. Dlatego postanowiłam kontynuować naukę w przyklasztornej szkole w Katmandu, stolicy Nepalu, gdzie inny mistrz tanek mówił po angielsku.
Buddyjskie ściągawki
Tworzenia tanek nie można porównać z malowaniem znanych nam obrazów o tematyce religijnej – tu reguły muszą być zachowane w najdrobniejszym szczególe. Wynika to z tego, że tanki służą medytacjom połączonym z konkretnymi wizualizacjami. Na rysunku nie może być ani jednego przypadkowego elementu. Nie wolno zmieniać kolorów, bo każdy coś znaczy. Barwy powinny mieć takie samo nasycenie.
Na klasztornej uczelni stała szafka ze słoiczkami farb mistrza. Naczynia były wypożyczane przez uczniów, po to by sprawdzić, czy ich mieszanki kolorów są takie same jak te nauczyciela. Maria zrobiła sobie ściągawkę: plamy w odpowiednich kolorach namalowała na białej kartce i teraz zawsze porównuje swoje mieszanki farb z pierwowzorem.
Z klasztoru w świat
– Po trzech latach nauki i praktyki otrzymałam błogosławieństwo swojego mistrza i pozwolenie na to, by malować samodzielnie. Tanki Marii zyskały uznanie. Jedna z nich wisi w klasztorze w Tel Awiwie, inną można zobaczyć w Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie.
– W buddyzmie istnieje praktyka asysty podczas malowania. Kiedyś widziałam w Nowym Jorku mnicha malującego na ulicy. Ludzie zatrzymywali się i zadawali mu pytania. Rozmowy o malowaniu i buddyzmie stawały się pretekstem do rozważań o życiu. Mnie też asystowano. Któregoś razu dostałam zlecenie namalowania oczu Buddy na rzeźbie w jednym z klasztorów. To dla malarza wielki zaszczyt. Poprosiłam wtedy znajomą, by mi towarzyszyła. Ja malowałam, a ona w milczeniu medytowała – opowiada Maria.
Za zamówione do klasztorów obrazy Maria nie bierze pieniędzy. Sama prośba mnichów, aby coś namalowała, jest dla niej wielkim zaszczytem. Tworzenie tanek dało jej jednak coś innego. Dzięki nim jeździ po całym świecie, wszędzie ma znajomych. W planie ma teraz wyjazd do Korei. Podróż jest kosztowna, jednak Maria wierzy, że z pomocą dobrych ludzi uda jej się dotrzeć do klasztoru, w którym zamówiono u niej tankę w intencji pokoju na świecie.