Istnieje wiele dróg prowadzących do Boga,
Prawdy, Absolutu. Jedne są proste,
inne splątane, ale przemierzanie
każdej jest wielką i fascynującą Podróżą.
Opowieścią o sikhach zaczynamy cykl przedstawiający najbardziej niezwykłe religie świata.
W piękny, słoneczny dzień hinduski mędrzec Nanak udał się nad rzekę, by
zażyć kąpieli. Długo nie wracał, więc zaniepokojeni uczniowie pobiegli
go szukać. Na brzegu znaleĽli ubranie, lecz mistrza nigdzie nie było.
Uznali, że utonął i zaczęli go opłakiwać.
Płakali przez trzy dni. I nagle Nanak pojawił się. Pytali, co się z nim
działo, ale mędrzec uparcie milczał. Wreszcie po wielu godzinach
spojrzał na nich i zapytał: „Są hindusi, są muzułmanie. Czyją więc
ścieżką mam pójść?”
Nikt nie odważył się odpowiedzieć, gdyż nie ma trudniejszych pytań od
tych o wybór religii.
– Czy Bóg jest hindusem albo muzułmaninem? – Nanak znów zawiesił głos,
po czym oznajmił stanowczo: – Nie jest! Zatem ścieżka, którą pójdę,
będzie ścieżką bożą.
PóĽniej opowiedział, że w czasie medytacji nad rzeką został zabrany do
nieba, gdzie poznał prawdziwe oblicze jedynego Boga. Wrócił do ludzi,
by przekazywać prawdę o Nim.
Wielka herezja
Przez następne dwadzieścia lat wędrował po
Indiach i uczył, że wobec Boga kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci,
kapłani i niedotykalni są równi. Brzmiało to jak herezja, bo każdy
hindus wiedział, że ludzie zostali podzieleni na kasty, gdyż taka była
wola nie jedynego, lecz nieskończonej liczby bogów. A każdy muzułmanin,
że kobiety mają mniej praw niż mężczyĽni, gdyż tak zadecydował jedyny
Bóg – Allach. Mimo to Nanak znalazł wielu wiernych słuchaczy, którzy
sami siebie nazywali uczniami – w ich języku sikhami, a swoją nową
religię – sikhizmem. Przed śmiercią w 1539 roku wyznaczył następcę,
któremu nadał honorowy tytuł guru – duchowego przewodnika. W ciągu
następnych dwustu lat sikhom przewodziło jeszcze dziewięciu guru.
Wszyscy powtarzali za Nanakiem, że różnice między religiami nie mają
znaczenia, gdyż są jedynie skutkiem działania maji, czyli iluzji
ukrywającej przed człowiekiem prawdę. A ta prawda jest taka, że w
każdej ludzkiej duszy kryje się cząstka boskiego światła, która poprzez
kolejne wcielenia dąży do ostatecznego połączenia się z Bogiem. Nie
przyspieszą tego zjednoczenia żadne umartwienia i wyrzeczenia, gdyż Bóg
nie chce, by człowiek cierpiał. Wręcz przeciwnie, należy dbać o ciało i
duszę, wykonywać sumiennie swoją pracę i dzielić się jej owocami z
innymi.
Krwawa próba wiary
– Dajcie mi głowę prawdziwego sikha –
dziesiąty guru Gobind stanął z uniesionym mieczem przed zgromadzeniem
wiernych i zażądał dowodu wiary w postaci oddania za nią życia. Tłum
zamarł ze zgrozy. Po trzecim wezwaniu znalazł się jeden „prawdziwy
sikh”. Guru wprowadził go do namiotu, zebrani usłyszeli odgłos
uderzenia, po chwili Gobind pojawił się z zakrwawionym mieczem i
ponowił apel. Odpowiedziało mu jeszcze czterech mężczyzn, którym po
kolei ścinał głowy. Gdy przerażeni uczestnicy okrutnej ceremonii
uznali, że ich mistrz oszalał, przed wejściem do namiotu pojawiła się
cała piątka. Wszyscy cali i zdrowi.
Po tym sprawdzianie guru powiedział, że sikhowie nie potrzebują już
następnych przewodników, gdyż są wśród nich tacy, którzy wiedzą
wszystko, co powinni. Wyjaśnił, że pięciu Umiłowanych Braci daje
początek wspólnocie, do której będzie mógł przystąpić każdy, kto odważy
się spełnić dwa warunki: podporządkuje swoje życie naukom Nanaka i
okaże to za pomocą znaków odróżniających go od wyznawców innych
religii.
Poza misternie ułożonym turbanem i długą brodą tymi znakami było pięć
rzeczy, których nazwy zaczynają się na literę K: Kesz – długie, nigdy
nieobcinane włosy, Kangha – grzebień do ich pielęgnacji, Kirpan – miecz
symbolizujący odwagę, Kara – metalowa bransoleta oznaczająca
zjednoczenie z braćmi w wierze, Kacz – krótkie spodnie.
Mężczyźni, którzy wstępowali do wspólnoty otrzymywali nowe nazwisko –
Singh, czyli Lew, kobiety Kaur – Księżniczka. W dzisiejszych Indiach
żyje ponad 14 milionów panów Singhów, a jak opowiedział mi jeden z
nich, Ruby Singh, towarzyskie rozmowy wyglądają na przykład tak:
– Co też pan mówi, Panie Lwie!
– No właśnie to, Panie Lwie.
– I jesteście tego pewni, Panowie Lwy?
– włącza się trzeci dyskutant.
– Ależ oczywiście, Panie Lwie.
Przynależność do społeczności złożonej z samych Lwów i Księżniczek musi napawać dumą. Ale sikhowie mają do niej powody nie tylko dzięki nazwiskom.
Jedenasty guru
Stan Pendżab, w którym żyje najwięcej sikhów, należy do
najzamożniejszych w Indiach. To efekt poważnego traktowania nakazów
religii, która każe pracować dla dobra własnego i wspólnoty. Żaden
współwyznawca nie może zostać pozostawiony sam sobie. Gdyby umarł z
głodu na ulicy, byłaby to ujma na honorze dla wszystkich. A sikha – jak
wyjaśnia Ruby Singh – można zabić, ale nie wolno obrazić.
Wierni, którym powodzi się lepiej, przekazują więc 10% swoich dochodów
na cele religijne. Z tych pieniędzy buduje się świątynie i organizuje
pomoc dla najuboższych. W świątyniach nie ma kapłanów. Wierni
przychodzą do nich, by pomedytować i oczyścić się duchowo, spryskując
wodą z basenu, który obowiązkowo znajduje się na terenie każdego
sanktuarium. Ale główny cel to oddanie hołdu jedenastemu, najbardziej
niezwykłemu guru. Nie jest nim człowiek, lecz… księga, w której spisano
nauki dziesięciu wielkich mistrzów. O tym, że pełni rolę duchowego
przewodnika świadczy nawet jej nazwa – Guru Granth Sahib. W
najważniejszym pomieszczeniu świątyni wybrani członkowie wspólnoty
przez cały dzień, od wschodu do zachodu słońca, odczytują jej
fragmenty. – To tak, jakby guru nieustannie udzielał nam nauk –
tłumaczy Ruby Singh. – Dlatego traktujemy Księgę jak świętego
człowieka, zasługującego na najwyższy szacunek.
Po zachodzie słońca odnosi się ją uroczyście na miejsce nocnego
spoczynku. W dzisiejszych czasach wielu sikhów emigruje z Indii,
najliczniej osiedlają się w Anglii. Jeszcze niedawno jako jedyni mieli
prawo wchodzenia do samolotów z mieczem na przewieszonym przez ramię
pasku. Nikt nie miał odwagi im go odbierać, gdyż byłaby to obraza uczuć
religijnych. Dziś, ze względu na surowe przepisy antyterrorystyczne,
zgodzili się na kompromis i noszą już tylko niegroźne miniaturki broni.
Zaakceptowali też europejskie stroje – garnitury, dżinsy, ale z innych
oznak swojej wiary nie zrezygnowali. Jeśli więc gdzieś na ulicy mija
nas brodaty mężczyzna w misternie udrapowanym turbanie, możemy mieć
pewność, że jest to sikh i bez wątpienia nazywa się Lew.
tekst i zdjęcia: Kazimierz Pytko