Gdybym mógł zapełnić tę stronę samymi wykrzyknikami, to najlepiej oddałoby mój zachwyt nad książką Jacka Dehnela „Lala”.
Czym ona właściwie jest? Oczywiście ta niezwykła książka, a nie Lala. Bo Lala to 80-letnia babcia Jacka, który wydał parę udanych tomików poezji, przetłumaczył to i owo, namalował kilka fajnych obrazów i postanowił się pożegnać ze swoją nic już nie pamiętającą babcią w ten sposób, że spisał za nią coś w rodzaju pamiętnika, opartego na jej własnych opowieściach o dzieciństwie, młodości i dorosłości.
A więc „Lala” to wspomnienia babci – jej stary, intrygujący świat, opisany przez nowoczesnego wnuka, który swoich znajomych z odległych krajów prowadzi do Heleny Bienieckiej, zwanej Lalą. To właśnie ona spośród wszystkich tajemniczych i niezwykłych zabytków Gdańska wydaje się Jackowi najbardziej fascynująca. „Lala” to także dygresyjna opowieść familijno-towarzyska z dziejów inteligencji polskiej. I saga rodzinna podana w formie zbioru anegdot oraz historyjek, poetycki zapis bujnego (także erotycznie) życia tytułowej bohaterki. I czym tu się zachwycać?
Otóż, jest się czym zachwycać! To nie tylko niebywały w formie hołd złożony przez Jacka Dehnela babci Bienieckiej, która mu do poduszki zamiast bajek o kopciuszku opowiadała mity greckie, która go intelektualnie ukształtowała i stała się życiowym przewodnikiem. To powieść – podkreślam dojrzała, dorosła powieść – w której czas przeszły i teraźniejszy plotą się ze sobą jak warkocz. Powieść zdobna w kunsztowne figury stylistyczne, z zachwycającym wyczuciem smaku słów.
Do tego powieść tyle, ile trzeba, sentymentalna i autentycznie wzruszająca. Napisana bez ckliwości (choć łzy mi naszły do oczu, gdy czytałem o prozaicznych zabiegach pielęgniarskich Jacka przy dopadniętej przez demencję starczą babci) i okraszona najwyższego lotu poczuciem humoru (pękałem ze śmiechu, czytając historie małżeństwa pana Luksemburga). Przy tym mająca jeszcze wiele innych zalet, których odkrywaniem już się zajęli zawodowi krytycy literaccy. Kiedy narodził się południowoamerykański realizm magiczny, czytelnicy nie mogli wyjść z podziwu, jak taki na przykład Gabriel Garc’a Marquez zaadaptował wspomnienia dzieciństwa, by wykreować świat Maconda. Jacek Dehnel równie poetycko i magicznie opowiada o świecie swojej babci, który powoli i niepostrzeżenie dla niej zaczyna się rozmywać w migotliwej mgle pamięci i miesza z dniem dzisiejszym. Wspomnienia babci stają się rzeczywistym światem wnuka. Zresztą Jacek Dehnel na stronie 11 wręcz cytuje Marqueza: „kiedy świat był jeszcze bardzo młody”.
Dla mnie „Lala” jest znakiem, że może właśnie Jacek Dehnel – poeta tak świetnie władający prozą – już niedługo poczęstuje nas polską odmianą realizmu magicznego. Co wydaje się najlepszym sposobem opowiadania historii mieszkańców żyjących w równinnym i dostępnym dla obcych wojsk kraju. Wystarczy przeczytać rozdział XV z niezwykle sugestywnym i głęboko poruszającym opisem przemarszu kolumny Żydów przez Lipowo, aby dostrzec te wszystkie elementy, które zwiastują narodziny niezwykłego pisarza, pisarza magicznego. W dodatku uważającego się za reinkarnację Juliana Rogozińskiego – dziennikarza i tłumacza literatury francuskiej, pierwszego męża babci Bienieckiej. Nie, to nie żart. Trzykrotnie Jacek Dehnel mówi to z łamów swojej powieści zupełnie serio. W dodatku chodzi po Warszawie w surducie i z laseczką, zupełnie jak młody Rogoziński wędrował do kieleckiego liceum z monoklem w oku i w staromodnym stroju.
Jest Jacek Dehnel niegroźnym dziwakiem, ale poetą i pisarzem świetnym. Zamykałem „Lalę” z uczuciem, że pożegnałem razem z Panem Jackiem świat jego Babci, która stała się jakby moją babcią. A teraz obiecane wykrzykniki: !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!