To najpiękniejsza ziemia, jaką widziały moje oczy – powiedział Kolumb, gdy pięć wieków temu po raz pierwszy zobaczył Kubę. Magiczna wyspa, zanurzona w ciepłym oceanie, dla jednych jest „jak muszla dawno wyłowiona z morza, co nadal szumi”, dla innych jak zielony, ginący raj.
Pod katedrą św. Krzysztofa w Hawanie tłum turystów. Między nimi uwijają się naganiacze do tajnych knajp (super langusta twenty dollars), portreciści wykreślający zgrabną kreską profile w parę sekund (five dollars), handlowcy oferujący berety Che Guevary i dziewczyny zaczepiające samotnych mężczyzn. – Como estas – estas solo? Jesteś sama? – zagaduje i mnie młody przystojniak, gdy zbyt długo samotnie podziwiam jakiś widoczek na skraju katedralnego placu. – No molesta, por favor – mówię, jak kazał José, i chłopak znika. Cóż, tu każdy marzy o dolarach. Oficjalnie zarabia się 25–30 euro miesięcznie, a ceny – gdy już coś można kupić – o wiele wyższe niż u nas.
Karty „ojców tajemnic”
Biedy chyba nie klepią wróżki siedzące przy stolikach w cieniu murów lub bram, gotowe ujawnić przyszłość za twardą walutę. Tuż przy katedrze, na dziedzińcu, w pięknym starym budynku rozłożyła się w cieniu knajpa z żywą muzyką. Przy wejściu do niej, przy kolumnach, urzęduje od rana bardzo czarna, gruba Murzynka w białym turbanie i takiejże falbaniastej sukni. W ustach trzyma potężne cygaro. Na brak klientek nie narzeka. Gdy ich nie ma, wstaje z plastikowego krzesełka i kręci się w rytm dochodzącej z knajpy salsy, daje niezły show. Zanim zniknęliśmy w chłodnym wnętrzu katedry, widziałam, jak przy jej stoliku usiadła drobna dziewczyna. Murzynka rozłożyła karty, szeptała coś na ucho. Dziewczyna płakała. Sprawa musiała być poważna.
Gdy po zwiedzeniu kościoła wróciliśmy na rozgrzany plac, wróżka siedziała sama, puszczając kłęby dymu z cygara. Spytałam José, czy pomoże mi posłuchać wróżby – nie znam hiszpańskiego, poza kilkoma zwrotami, których mnie nauczył. Usiedliśmy przy stoliku pokrytym czymś w rodzaju ołtarzowego obrusa, kobieta wzięła w ręce moją lewą dłoń, obejrzała ją, potem prawą, kiwnęła głową. Zgadza się rozłożyć karty. Patrzę na wymiętą talię z nieznanymi mi symbolami. To karty „babalochas” – ojców tajemnic, kapłanów Santerii, czyli tutejszej odmiany kultu katolickich świętych i afrykańskich bogów.
|
|
Uliczny Buena Vista Social Club. W Hawanie muzykę słychać na każdym rogu. | Mamba ogląda dłonie, by upewnić się, że nie mieszkają w Tobie złe duchy. |
Kuba do niedawna była oficjalnie krajem ateistycznym. Zakazany był katolicyzm i wiara w stare rytuały. Gdy zwożono tu afrykańskich niewolników do pracy na plantacjach, jedynym co ze sobą przywozili, byli ich bogowie. Mimo że chrzczono ich na siłę, wiara w tradycje rodzinnych krajów przetrwała w potomkach niewolników przez stulecia. Tak narodził się kult voodoo. Santeria to połączenie wierzeń afrykańskich z religią chrześcijańską. Ma swoje korzenie w tradycji nigeryjskiego plemienia Yoruba – jego członków przywieziono na Kubę najwięcej. Tak to czarni bogowie zaczęli przybierać postać katolickich świętych, powstała też specyficzna odmiana mszy połączonej ze starymi rytuałami krwawego składania ofiar. Modląc się do świętych, zabija się kurczaki i tańczy w rytm afrykańskich bębnów aż do ekstazy.
Karty na stoliku to 16 wyobrażeń bogów. Nie każdy może doznać zaszczytu wysłuchania ich głosu. – Mamba musiała zobaczyć na Twojej ręce, czy nie mieszkają w Tobie złe duchy. Gdyby tak było, nie mogłaby prosić bogów, by ujawniły Twoją przyszłość – mówi José. A więc czarna wróżka ma na imię Mamba. Czy dlatego, że jest słodka jak cukierek, czy groźna jak jadowity wąż – myślę. Mamba każe mi całkiem zwyczajnie przetasować karty i rozkłada je na stoliku. Wpatruje się w nie, kopcąc niemiłosiernie cygarem prosto w moją twarz. Czuję od niej jeszcze ostry zapach piżma, cierpkich ziół i... rumu. Mimowolnie spuszczam wzrok i widzę pod stolikiem butelki z wodą i miejscowym środkiem energetyzującym.
– Dookoła Ciebie kryją się duchy. Jeden rani Twoje serce, drugi dobiera się do kieszeni, trzeci chce usiąść Ci na głowie – zaczyna wieszczyć natchnionym głosem, przewracając przy tym oczami i przymykając je co chwila. Gdy po kilku minutach wstaje od stolika, każe mi złożyć ofiarę w wysokości 10 euro. Inaczej duchy się obrażą. Nieźle, za mną już czekają trzy spragnione wiadomości kobiety.
|
Zrujnowane domy w ciągle uroczym Trinidadzie. |
Nowy bóg dzikiego kapitalizmu
Gdy zwiedzamy Hawanę, czuję ducha, który miał zranić moje serce. Piękne kiedyś miasto jest dziś w ruinie. Domy, zasiedlone sprawiedliwie przez biedotę, podzielone na klitki, nigdy nieodnawiane, nie mają szans, by wrócić do dawnej świetności. Po prostu się rozpadają. Gdy przeciekał dach, przenoszono się niżej, gdy odpadł balkon, zabijano deskami drzwi. Nie ma smutniejszego widoku niż modny kiedyś nadmorski bulwar Malecon z żałosnymi trupami luksusowych niegdyś kamienic. Na dachach niektórych rosną chwasty i drzewa. Ożywiają to miasto ludzie. Roztańczeni, radośni, zakochani w muzyce. Gdy wyjeżdżamy z Hawany, obraz ludzkiej biedy i przepych przyrody staje się jeszcze wyrazistszy. Wieś jest przerażająco biedna. Często mam ochotę po prostu zdjąć z siebie coś i oddać tym ludziom.
W Trinidadzie, w walącej się kamienicy znajdujemy galerię sztuki z bardzo dobrymi obrazami. Założyła ją niedawno Kubanka, która emigrowała w latach 70. Teraz, przewidując koniec rewolucyjnej Kuby, wydzierżawiła dom (kupić go jeszcze nie może), kiedyś rodzinny, i promuje kubańskich artystów. Gdy opowiadam jej o wrażeniach, mówi, że ostatnio na Kubie największym bogiem stał się pieniądz. Przyjeżdża tu coraz więcej turystów i ludzie coraz boleśniej dostrzegają różnice pomiędzy swoją biedą a ich możliwościami. Zaczyna się więc dziki kapitalizm. Gdy zwycięży, zniknie wszystko to, co ludzie robili tu od wieków z potrzeby ducha. Ważne stanie się to, co można sprzedać. Oglądamy więc wyspę, póki można, bo za kilka lat zniknie jej wciąż dziewiczy jeszcze urok...
Cuda Matki Boskiej z El Cobre
Wieczorem jemy kraby w tajnej knajpce. Tajni muzycy śpiewają nam Chin-Chin. Tajny kelner, zachwalając dania, dolewa zimne wino i rum z lodem. Tajna szefowa przysiada się i namawia, byśmy przyszli znowu. Interes, chwała Matce Boskiej El Cobre, idzie doskonale. Koronował ją w 1998 r. nasz papież. To dziewica miłosierdzia opiekująca się wyspą od wieków. Szefowa składa jej codziennie ofiarę z rumu, dziękuje za zdrowie i prosi o łaskę. Wybiera się z pielgrzymką do katedry. Wtedy złoży jej w darze odlaną w złocie langustę. Nic w tym dziwnego. Gdy Fidel Castro ciężko chorował jako dziecko, jego matka prosiła Dziewicę o pomoc i przyszły il comandante cudownie ozdrowiał. Wtedy odlała złotą figurę synka i ofiarowała ją Matce Boskiej. Ernest Hemingway podarował patronce ukochanej wyspy swoją Nagrodę Nobla. Więc tajna szefowa cieszy się, że jej langusta będzie w dobrym towarzystwie. I sprawi, że do jej knajpy przyjedzie jeszcze wielu turystów.
Zdjęcia: Andrzej Szeliński