|
Cabo da Roca Finisterre Koniec Świata |
Stąd widać piekło
Na 140-metrowej skarpie, gdzie ląd z wodą miejscami się zamienia, leży Cabo da Roca, jak nazywają to miejsce Portugalczycy. To najdalej na zachód wysunięty punkt lądu stałego Europy. Od czasów starożytnych uważano go za prawdziwy koniec świata. Dalej wiodła już tylko droga w zaświaty, gdzie według chrześcijan było piekło.
Starożytni astrologowie przypisali tej okolicy i wszystkim mieszkańcom Portugalii wpływ znaku Koziorożca i planety Saturn, które w symbolice astrologicznej oznaczają stawianie granic i wiążą się ze skalistymi miejscami. Masyw okolicznych gór był wedle legendy schronieniem greckiej bogini księżyca Diany. Nazywany jest Księżycowymi Górami także ze względu na swe magiczne właściwości, które od wieków przyciągały ludzi z różnych stron świata. Do dziś tu przyjeżdżają, nawet z Ameryki Południowej (szczególnie Brazylijczycy), aby odprawić rytuały powodzenia i pomedytować, korzystając z wyjątkowych właściwości tego miejsca.
O miano „końca świata” konkuruje jeszcze kilka innych miejsc w Europie. Niektóre równie niezwykłe co Przylądek Roca.
Koniec Ziemi
Przylądek Finisterre (czyli Koniec Ziemi, hiszp. Cabo Finisterre) w zachodniej Hiszpanii jest najbardziej na zachód wysuniętym punktem tego kraju. Od setek lat co roku zmierzają do niego tysiące pielgrzymów z całej Europy. Właśnie tu kończy się Szlak św. Jakuba (Camino de Santiago), a tak naprawdę wiele różnych szlaków istniejących od ponad tysiąca lat, których wspólnym celem jest katedra w Santiago de Compostela. Prawdziwa wędrówka kończyła się jednak w Finisterre. Po dotarciu nad brzeg oceanu średnio-wieczni pielgrzymi palili pokutne szaty i obmywali się, pozbywając się tym samym grzechów i oczyszczając duszę. Z nadzieją rozpoczynali nowe życie, a na dowód tego, że w swoich duchowych poszukiwaniach dotarli na sam koniec świata, brali ze sobą w powrotną drogę muszlę wyłowioną z oceanu – symbol Drogi św. Jakuba. Dziś muszle można kupić na całej trasie pielgrzymki, ale jeśli rzeczywiście chcemy przeżyć w tym miejscu wewnętrzną przemianę, sami poszukajmy ich na plażach Finisterry. Palenie t-shirtów i jeansów nie jest już dziś konieczne.
350 latarni strzeże skalistego wybrzeża
Swój koniec świata mają też Francuzi. Można obejrzeć go w rejonie Finistère (franc. koniec ziemi) w Bretanii, w Pointe du Raz, najdalej na zachód wysuniętym punkcie tego kraju. Miejsce to ma złą sławę wśród marynarzy: na dnie leży tam wiele wraków statków, które rozbiły się o skalisty brzeg. W porównaniu z portugalskim i hiszpańskim przylądkiem ten jest najbardziej niebezpieczny – również przez częste deszcze, mgły i skały porozrzucane wzdłuż brzegu.
Koniec świata pod lasem
My też mamy swój koniec świata. W Wielko-polsce, na granicy powiatów ostrzeszow-skiego i kaliskiego, koło wsi Głuszyna w gmi-nie Kraszewice stoi pięć domów tworzących przysiółek o nazwie Koniec Świata. Prowadzi tam polna droga. Ślepa – za ostatnim domem drogę przecina las.
Nikt nie potrafi wyjaśnić, skąd wzięła się nazwa. – Pewnie dlatego, że tam kończyła się droga – mówi sołtys Głuszyny Józef Adamus.
Koniec Świata nie jest specjalnie oznaczony. Mimo to ludzie przyjeżdżają oglądać to miejsce.
Mieszkają tam cztery osoby: małżeństwo, starsza kobieta, a w okresie wakacyjnym jeszcze letnik. Tuż po II wojnie światowej w Końcu Świata żyło 20 osób. Gdy jednak dzieci dorosły, wyprowadziły się do miasta. Liczba mieszkań-ców z roku na rok maleje. Jak tak dalej pójdzie, za kilka lat nie będzie tam żywego ducha.
W sąsiedztwie Końca Świata okoliczni mieszkańcy ustawili kilkanaście kapliczek i krzyży. – Różne były powody, dla których je fundowano. Czasami w ten sposób dziękowano za uratowanie dobytku podczas wichury. Innym znowu razem proszono Boga o zachowanie gospodarstw przed pożarami. Nigdy jednak nie słyszałem, by powodem ich ustawienia był bliski koniec świata – mówi Józef Adamus.
Życie w Końcu Świata płynie leniwym rytmem. Mieszkający tam ludzie nigdy się nie spieszą. Cieszą się z każdego dnia. O przy-szłości starają się nie myśleć.
tekst i zdjęcia: Izabela Podlaska
(W tekście wykorzystano fragmenty reportażu Janusza Stefańskiego z „Gazety Poznańskiej”).