W Niemczech z powodu zakażenia organizmu zmutowaną, wyjątkowo zajadłą bakterią Escherichia coli zachorowało już ponad 2 tys. ludzi, co najmniej 22 osoby zmarły.
Czy musimy się bać?
I nie jeść podejrzewanych o źródło zakażenia ogórków i kiełków fasoli? Jeśli nie byliśmy w Niemczech, raczej nie powinniśmy się martwić, że złapiemy ten konkretny, złośliwy szczep bakterii E. coli. W Polsce nie stwierdzono jego ognisk, a zakażenie tym typem Escherichii zanotowano tylko u dwóch osób. Ale to nie znaczy, że możemy w ogóle tę bakterię bagatelizować! Także w niezmutowanej formie jest groźna, szczególnie latem… E. coli „mieszka” w naszym jelicie grubym, gdzie pomaga rozkładać pokarm. Kiedy jednak zostanie wydalona, przestaje być taka przyjacielska. Może wywoływać infekcje pokarmowe, zapalenie pęcherza (szczególnie u kobiet), otrzewnej, a nawet opon mózgowych.
Nie jesteśmy jednak bezbronni. Bakteria jest wrażliwa na wszystkie środki dezynfekujące, a także mydło.
Myjmy zatem ręce (E. coli za pośrednictwem brudnych dłoni wędruje do ust, na klamki), czyśćmy często toalety.
Szorujmy i obierajmy warzywa, owoce, także te pochodzące z rodzimych upraw ekologicznych – do ich nawożenia bywa używana gnojownica, w której może czaić się E. coli. Pijmy wodę butelkowaną lub przegotowaną.