W domu mojej znajomej tragedia: obraziły się na nią koty. Przez lata jedyną „panią i władczynią” na kolanach domowników była bardzo inteligentna czarna kotka. Niedawno, w obliczu przeprowadzki do nowego mieszkania, znajoma przyhołubiła jeszcze czarnulę w białych skarpetkach i syjamczyka, Franka, ze spłaszczonym jak u boksera noskiem. No i wtedy się narobiło... Koty na siebie fukają, niechętnie jedzą, chowają się po kątach, odmawiają wejścia do „podróżnego” kosza, a o przyjściu – jak niegdyś – na pieszczoty w ogóle nie ma mowy. Niedawno najstarsza czarnula zaczęła linieć. – I co ja mam robić? – zmartwiła się znajoma.
– Masz wielkie szczęście – powiedziałam w Warszawie jest akurat Kirsten Helming...
Idąc na pierwsze z nią spotkanie, wiem tylko tyle, że jest Dunką i wielką znawczynią szlachetnych kamieni. Rozmawianie ze zwierzętami i ich leczenie jest drugą pasją Kirsten. – A z zawodu jestem radiotelegrafistką i pracuję w duńskiej flocie – mówi zaraz na początku rozmowy. – Mam dorosłe dzieci, dom na utrzymaniu. Naprawdę mocno stoję na ziemi...
To „mocno stoję na ziemi” podkreśla kilkakrotnie, wszak nieraz na wieść o jej kontaktach ze zwierzętami stukano się w czoło. Kiedyś narzeczony córki, farmer, okrzyknął ją nawet wariatką. Po tym, jak w upalny dzień spotkała na jego łące byka, którego straszliwie gryzły muchy. Rozdrażnione i wściekłe zwierzę przez pół łąki wołało do Kirsten: „Przynieś z domu trzepaczkę do dywanów i zgoń je ze mnie!”. Wykonała to natychmiast. Wówczas z awanturą nadbiegł przyszły zięć, krzycząc, że na szosie korek, bo wszyscy kierowcy chcą zobaczyć wariatkę okładającą trzepaczką byka...
– A kiedy zwierzę o coś prosi – wyjaśnia Kirsten – ja nie myślę, lecz odruchowo wypełniam prośbę.
Zwierzę ma rozum, ale swój – zwierzęcy, pojmujący świat bardziej jednoznacznie niż rozum ludzki. I ma uczucia, ale inne od ludzkich – prostsze, płytsze. Wszystko, co się zmienia, należy mu zatem jak najszybciej wyjaśniać. Nie może być na przykład tak, że małemu psu pozwala się na coś, a gdy dorośnie, tego samego mu się zabrania. Albo jakaś choroba opiekuna. Człowiek chodził szybko, a teraz chodzi powoli, był wesoły, a jest smutny – co się stało? Pies, kot, koń potrzebują jasnej interpretacji. Zdaniem Kirsten nie ma nic gorszego niż bysiowaty facet o chwiejnym charakterze, który pragnie tresować swego psa. Zwierzę słyszy ostry krzyk, a intuicyjnie czuje niedorajdę i zupełnie głupieje. – Kłopoty ze zwierzętami zaczynają się przeważnie od tego, że ludzie nie wyznaczają im jasnych reguł – mówi Kirsten. – Zawsze wina jest po stronie człowieka.
Do zwierząt mówi się bez słów, wizualizując to, co się chce powiedzieć. Wychodząc rano do pracy, Kirsten buduje więc w swojej wyobraźni taki obraz: wielki zegar, na którym jest godzina jej wyjścia i ona sama zamykająca drzwi od zewnątrz. A potem sytuacja odwrotna: na zegarze jest godzina jej powrotu, Kirsten wchodzi do mieszkania i zamyka drzwi od środka. To daje pewność, że jej koty będą spokojne, niczego w mieszkaniu nie zbroją, nie zniszczą.
Komunikaty od zwierząt także odbiera obrazami.
Na przykład pewien koń z wielkim poczuciem humoru prosił o masaż w ten sposób, że pokazał obraz swojego dżokeja, jak kładzie się goły na stole i jest przez kogoś masowany. Na pytanie Kirsten, czy też pragnie takiego masażu, koń pokazał, że chce mieć masowane... chrapy. Po zabiegu – zrelaksowany i szczęśliwy – pokazał Kirsten numer 1. Zapytała, czy to jego numer startowy. – Nie – odpowiedział. Zapytała, czy to znaczy, że on zwycięży w najbliższych wyścigach. Odpowiedział: – Tak. – Postawiłam więc na niego i ten jeden jedyny raz w życiu wygrałam na wyścigach – śmieje się Kirsten.
Albo rozmowa z kotem. Jeden z dwóch kotów Kirsten zaczął siusiać w domu.
– Wzięłam więc go w ramiona – opowiada – i wyjaśniłam wizualizując, że jeśli nie przestanie siusiać gdzie popadnie, zaprowadzę go na tęczowy most, dojdę z nim do połowy, pokażę mu światło po drugiej stronie, a dalej on będzie musiał iść sam...
– Przekładając to na język ludzi, po prostu postraszyłaś, że go uśpisz? – wzdragam się na błogi spokój, z jakim to wszystko opowiada. – Dla zwierząt śmierć nie jest straszna – wyjaśnia. – Akceptują ją, a nawet wybierają sobie jej termin.
Pewnego dnia bardzo stara suka znajomej Kirsten pokazała swojej pani, że chce już umrzeć. Kobieta umówiła weterynarza, a Kirsten opowiedziała, że człowiek w fartuchu położy ją na kocu, a potem zrobi zastrzyk, podczas którego pani będzie ją masowała... Później Kirsten odprowadzi ją do połowy tęczowego mostu i pokaże światło po drugiej stronie... Gdy zajechały do weterynarza, suka sama, bez używania smyczy, weszła na koc, położyła się i spokojnie pozwoliła zrobić, co trzeba.
Niedawno rozmawiała też Kirsten z gęsiami z rodzinnej wioski. Przy okazji leczenia jednej z nich, inne poprosiły „tłumaczkę”, by wyjaśniła ludziom, iż gdy trzeba je już zabijać, życzą sobie, by robiono to na osobności, na innej łące niż pasie się stado. Wówczas te czekające w kolejce nie będą się denerwować i gęgać tak przeraźliwie jak dotychczas.
Kirsten wytłumaczyła to sąsiadom i życzeniu gęsi stało się zadość...
– Ludzkie i zwierzęce wyobrażenia o cierpieniu są całkiem inne – tłumaczy. – Czasami ludzie usypiają starego czy chorego psa przed czasem, bo myśląc swoimi kategoriami, boją się, że on będzie cierpieć. Niepotrzebnie. Nieraz ludzie proszą, bym zapytała zwierzę, czy już chce odejść. Wyprawiam się z nim wtedy mentalnie na tęczowy most i patrzę, jak się zachowa. Jeden pies czy koń mnie wyprzedza, inny zostaje w tyle albo kładzie się i mówi: „w przyszłym tygodniu”...
– Zgubiłyśmy pośród tych smutków – mówię – Twego siusiającego kota. – Od czasu tamtej „rozmowy”, przez trzy lata, nie załatwił się ani razu z wyjątkiem sytuacji, gdy był zamknięty w łazience. Po otwarciu drzwi oniemiałam jednak na widok starannie zwiniętego chodniczka (do dziś nie wiem, jak to zrobił) i kota, który wyglądał na strasznie przerażonego... Powiedziałam mu, że tym razem to nie jego wina, że jest absolutnie w porządku.
Podglądamy ze znajomą, jak Kirsten gada z kotami, ale nic szczególnego nie widać. Kirsten siedzi przy stole i pije soczek, po prostu z nami rozmawia i wcale nie interesuje się kotami. Nie wiedzieć czemu podchodzą do niej same. Wtedy Kirsten pyta, jak się mają. Tak, jak pyta się starych znajomych. I koty coś jej odmiałkują. A ona patrzy im w oczy... Koty odchodzą i wracają „mimochodem”, ocierają się najpierw o nogi stołu, a za chwilę o nogi Kirsten... Potem ona idzie z wizytą do nich, do kuchni. Potem wraca do pokoju i siada na kanapie. Franek i najstarsza kotka przybiegają za nią, i przepychając się o lepsze miejsce, zasiadają na kanapie mordkami do Kirsten. Unoszą łebki i – jak uczniowie zapatrzeni w mistrza – „spijają” z jej ust każde słowo, pozostając bez ruchu przez 10, może 15 minut. A trwałoby to dłużej, gdyby w kuchni coś z łoskotem nie upadło...
Kirsten Helming ze zwierzętami rozmawia „od zawsze”. Robiła to również jej prababka, która – częściowo sparaliżowana, przykuta do inwalidzkiego wózka – była najwierniejszą towarzyszką jej dziecięcych zabaw. Kiedyś nauczyła też Kirsten, jak wychodzić z ciała i bawić się sama ze sobą...
W dzieciństwie myślała, że ze zwierzętami rozmawiają wszyscy. No, może oprócz mamy, która nie pozwalała trzymać ich w domu, bo lubiła, jak wszystko lśni i pachnie, a gdy przejeżdżały na rowerze przez farmę gęsi, prosiła córeczkę, by szła przodem i negocjowała z ptakami ustąpienie z drogi. Gniewała się też bardzo, znajdując swoje dziecko śpiące u boku olbrzymiego bernardyna z sąsiedztwa, który miał za zadanie pilnować oddziału banku i gryzł każdego, kto za blisko podszedł. Oprócz Kirsten.
– W ciągu całego życia jedynym zwierzęciem, z którym nie mogłam się dogadać, był pewien nowozelandzki struś – opowiada. – Wyleczyłam go, ale pogadać to sobie nie pogadaliśmy... Miał być uśpiony, ponieważ weterynarz stwierdził, iż ma za małe serce. Ja stwierdziłam, że problem jest w płucach. Przykleiłam więc plastrem do nogi odpowiednie kamienie, uzdrawiałam go dotykiem i masażem, i wiem, że po kilku tygodniach wydobrzał.
Rozmawiała też Kirsten ze słoniami. W znanym duńskim cyrku połączono dwa osobne stada słoni i treser jednej nie mógł zdobyć zaufania drugiej grupy. Kirsten zorientowała się, że przywódcą stada jest wielka samica. Ponieważ widzi aurę, na uszach słoni spostrzegła wiele punktów informujących, na co są chore. Przyczyną buntu stada były dwie samice, które miały problemy hormonalne. A ze słoniami jest tak, że gdy jeden nie słucha, nieposłuszne jest całe stado. I znów uzdrawiała rękami, wrzuciła im do wody pitnej karneol, kamień księżycowy, kryształ górski i agat z Botswany, i pomogło! Po kuracji największa słonica przyszła podziękować: owinęła Kirsten trąbą i lekko uniosła do góry. Ku przerażeniu tresera, który widział już takie „pieszczoty” zakończone śmiercią.
Na Bali rozmawiała z kakadu i pytonem. „Pracowały” w rezerwacie, pozując do zdjęć z turystami. Oboje nie cierpieli tej roboty. Papuga, gdy zobaczyła Kirsten, darła się na cały rezerwat, że chce masażu. – Jak mam go robić? – zapytała Kirsten. Kakadu pokazała, że trzeba go robić tak, jak ludzie grzebieniem czeszą włosy. „Czesała” więc papugę palcami z jednej strony, a gdy skończyła, papuga nadstawiła drugi bok. W końcu powiedziała: – W porządku, już mi dobrze, możesz iść...
Pyton z kolei narzekał, że wkładają go na noc do czarnej od wewnątrz skrzynki. Domagał się więcej światła! Kirsten wynegocjowała z dyrekcją, by kładli pytona na wierzchu skrzyni, nakrywając specjalnym kloszem z siatki.
Dowiedziała się później, że zwierzęta są w świetnej formie i chętniej „pracują”.
Najbardziej jednak Kirsten kocha konie. Jak jej prababka. Współpracuje ze stajnią wyścigową i ze stadniną kłusaków. Gdy jakiś koń jest rozdrażniony, Kirsten pyta zwierzę, w czym rzecz i najczęściej otrzymuje odpowiedź, że dżokej jest za ciężki albo za bardzo kościsty, albo że koń po prostu nie ma ochoty wozić go na swoim grzbiecie. Pewien koń zapytany, kto ma go dosiąść w najbliższej gonitwie, przekazał obraz podium służącego do wręczania medali sportowcom i na tym podium – w kolejności od 1 do 3 – ustawił swoich ulubionych dżokejów.
Właściciel pewnej stajni oświadczył, że zje swój stary kapelusz, jeśli Kirsten zgadnie, co dolega koniowi, który wyglądał naprawdę bardzo zdrowo. – Gdy się zdenerwuje, nabrzmiewa mu „języczek” znajdujący się w tylnej części podniebienia i koń się dusi – wyrecytowała po kilku minutach. Weterynarz dochodził do tej diagnozy dwa i pół roku…
Ale najbardziej zapisał się w pamięci Kirsten pewien ogier, który żądał od niej masażu, ponieważ, jak stwierdził, masowała go również w poprzednim życiu. Pokazał jej sytuację chyba gdzieś w Mongolii; siedziała na tym koniu okrakiem, w białej szacie, i masowała go stopami. Pomieszczenie oświetlone było kolorowymi lampkami, jakby stosowała również koloroterapię.
– To był wyjątkowy koń – wspomina. – Patrząc na niego, zobaczyłam kiedyś obraz starego Indianina, który powiedział, że to on mnie, a nie ja jego może czegoś nauczyć. Może był to jego duch opiekuńczy?... A któregoś dnia ten koń zerwał ze mną znajomość mówiąc: „Nie współpracuję z ludźmi, którzy nie dotrzymują słowa”.
Okazało się, że miał pretensje o delfiny...
Rok wcześniej Kirsten była w Nowej Zelandii, w nadmorskiej miejscowości, gdzie organizowano rejsy do miejsc pobytu delfinów. Gdy rano przyszła na przystań, powiedziano jednak, że tego dnia wycieczkę odwołują, ponieważ dziś delfinów na morzu nie spotkano. – Przyjdź za dwie godziny, może nadpłyną, jeszcze raz wysyłamy na zwiady helikopter.
– Poszłam na plażę – opowiada Kirsten – i zaczęłam medytować. Prosiłam delfiny, by przypłynęły, ponieważ przyjechałam z bardzo daleka i bardzo chciałabym się z nimi spotkać. Przyrzekłam wówczas, że jeśli przypłyną, wpłacę pewną kwotę na ich ochronę. Gdy po dwóch godzinach wróciłam do biura na przystani, dowiedziałam się, iż helikopter znalazł stado delfinów, dwie i pół godziny podróży statkiem od brzegu. Po drodze marynarze instruowali, że one bardzo lubią się bawić, więc dobrze jest podskakiwać na fali, gonić się z nimi, pokrzykiwać. A ja położyłam się na wodzie na plecach, rozłożyłam ręce i byłam bardzo spokojna. Po paru minutach podpłynął wielki delfin. Podziękowałam mu za to, że stado wysłuchało moich próśb, a on odpłynął i wrócił z czterema „kolegami”. Dwa delfiny zaczęły pływać wokół mnie po powierzchni wody, a dwa – pionowo – zanurzając się pod wodę i wynurzając. Gdy wróciłam na statek, powiedziano mi, że nigdy wcześniej tak się nie bawiły...
Gdy Kirsten, „stanąwszy na głowie”, znalazła gdzieś poza granicami Danii towarzystwo zajmujące się ochroną delfinów i wpłaciła przyrzeczoną im w Nowej Zelandii kwotę, duński koń-Indianin znów zaczął z nią rozmawiać. – I skąd on o tym wiedział? – zamyśla się Kirsten.
Pytam, czy zwierzęta mają karmę.
– Oczywiście – odpowiada. – Na przykład jedna pani miała psa, który nieprzyzwoicie uwielbiał pieszczoty. Tak bardzo i tak często się ich domagał, że w końcu panią zaczęło to irytować. I cóż się okazało? Zapytany, dlaczego tak się zachowuje, pies pokazał sytuację, jak żyli kiedyś razem w krainie długotrwałej zimy i osoba, w której ciele była wówczas dusza jego pani, zaczęła się topić. Pies wyratował ją w ten sposób, że mokrą i wychłodzoną ogrzał własnym ciałem. Byli sobie w tamtym wcieleniu bardzo bliscy i w tym wcieleniu on też bardzo za tym tęsknił... Ludzie często uważają, że zwierzęta są głupie, a to my jesteśmy głupi – dodaje. – W czasach, gdy bogiem jest pieniądz, zwierzę też musi na siebie zarobić. Gdy koń z wyścigowej stajni nie przynosi zysku, łamie mu się nogę, usypia i bierze za to odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej. A tymczasem wiele z takich zwierząt można leczyć, bo one same mówią, jak to robić. Często, podobnie jak ludzie, zapadają na zdrowiu z przyczyn psychicznych.
Jak klacz, której weterynarz nie chciał już inseminować, bo przez wiele miesięcy, nie wiedzieć czemu, nie dochodziło do ciąży. Dopiero Kirsten odkryła, że cztery lata wcześniej straciła ona źrebię, ale cień dziecka wciąż przebywa w jej zagrodzie. Długo musiała jej tłumaczyć, że śrebak nie jest już z tego świata, że przeszedł tęczowym mostem do światła i jest mu tam doskonale. Wkrótce inseminacja się powiodła. Ale najbardziej dramatyczną matką była ta, której dziecko zmarło tuż po porodzie. Kirsten spytała, czy mają zabrać jego ciało, czy zostawić na najbliższą noc. Odpowiedziała, żeby zabrać. Ale gdy to uczyniono, wpadła w prawdziwy szał rozpaczy. Skakała i kopała w ściany boksu tak strasznie, że wywołała panikę w całej stajni. – Czemu to robisz, przecież pozwoliłaś zabrać dziecko? – spytała Kirsten. I wtedy klacz pokazała obraz, jaki wcześniej Kirsten nieraz widziała w telewizji przy okazji relacji z różnych wojen: wyczerpanej rozpaczą, szlochającej, poszarzałej z bólu kobiety, która załamuje ręce nad martwym dzieckiem. – Kobiety! – podkreśla Kirsten. – Bo ta klacz cierpiała tak, jak każda ludzka matka w jej sytuacji.
Kirsten mówi do mojej znajomej, by wzięła zeszyt i wszystko zapisała. Otóż najstarsza kocica wyczuła klimat zbliżającej się przeprowadzki, ale nie wiedziała, kto się będzie przeprowadzał. Poczuła się odtrącona, wymyśliła, że wyjazd z domu jest dla niej zagrożeniem, więc na wszelki wypadek przestała wchodzić do podróżnego kosza, nawet gdy trzeba było iść się zaszczepić. W najlepszej formie psychicznej jest Franek, ale ma kłopoty z oddychaniem. Potrzebne mu odpowiednie minerały podawane z wodą do picia i masaż... brwi. Trzeba mu je leciutko podciągać w górę, a także jemu i pozostałym dwóm kotom robić masaż całego ciała, Kirsten bierze moją znajomą za rękę i pokazuje, jak się taki masaż robi.
Następnego dnia znajoma dzwoni zaraz z rana: – To nie do wiary. Jeszcze wczoraj najstarsza przyszła na pieszczoty, a dziś rano sama weszła do podróżnego kosza. Za nią wlazł Franek i zamiast, jak zwykle, się pobić, zlegli jedno na drugim i teraz drzemią... Mam wrażenie, że stał się jakiś cud. Nawet mój mąż przestał się stukać w głowę, że jakaś baba umie rozmawiać z kotami...
Zdjęcia: archiwum Kirsten Helming