Szukając miłości, czasem wkraczamy w koleiny, które prowadzą nas donikąd. Ale czy nie dzieje się tak na nasze własne życzenie?
Halinę znałam w okresie, kiedy byłyśmy młode i przyszłość stała przed nami otworem. Zakochiwałyśmy się i odkochiwały wiele razy. Ale Halina miała niezwykle upartego wielbiciela. Studenta stomatologii, który własnymi siłami przebijał się przez świat. Dom dziecka nie dał mu ogłady, braki te rekompensowały dobry charakter i wielkie serce. Halina była pod wrażeniem jego uczucia.
Systematycznie – żeby, jak się wyraziła, nie robił jej obciachu – zaznajamiała go z różnymi formami życia towarzyskiego. Demonstrowała, jak układa się sztućce na stole. Radziła, jak odróżnić kicz od dzieła sztuki, jak się ubierać i meblować pokój, przekonując do swojej ulubionej gamy kolorystycznej: brązów i rudości. Andrzej wpatrywał się w nią, niczym w obrazek.
– Skończę studia i na pewno znajdziemy w jakiejś mniejszej miejscowości ośrodek zdrowia, który zaoferuje lekarzowi mieszkanie. Tam się zakotwiczymy. Ty będziesz mogła pracować na przykład w szkole...
Niestety, takie perspektywy kompletnie nie przypadły Halinie go gustu.
– Wariat! – denerwowała się. – Myśli, że zaszyję się w pipidówce i będę się tam kisić aż do śmierci. Ja chcę grać! Wybić się! A jeżeli wyjść za mąż, to za kogoś, kto ułatwi karierę: za reżysera albo aktora. O, z tego Bolka coś będzie, kręci drugi film...
– Może postawię karty? – zaproponowałam skwapliwie. Lecz kiedy rozłożyłam kabałę, zorientowałam się, że egzystencja Haliny rysowała się w niej dwutorowo.
– Andrzej da ci poczucie stabilizacji i niezłomną miłość, taką na dobre i na złe. Jeśli zaś go odrzucisz, zakosztujesz burzliwej egzystencji pełnej wzlotów i upadków. Nie wiem, czy będziesz zadowolona.
– Gwarantuję, że tak, o ile wydam się za kogoś z branży.
– To realne, niemniej...
– Dokonałam wyboru. Już mi się znudziło hołubienie Andrzeja. Niech sobie upatrzy jakiegoś garkotłuka, zmajstruje tuzin bachorów i wiesza na ścianach choćby jelenie na rykowisku. Mnie należy się więcej.
Wobec takiego wyznania nie miałam nic do zakomunikowania. Potem los nas rozdzielił. Niekiedy dochodziły mnie słuchy o małżeństwach i rozwodach Haliny. Czasami widywałam ją na ekranie, grała drugoplanowe role w nie najlepszych serialach.
Spotkałyśmy się po blisko 20 latach. Po paru godzinach rozmowy zapytała:
– Pamiętasz zakochanego dentystę? Jeździłam niedawno z monodramem, zahaczyłam o Krynicę. On tam mieszka. Przyszedł na mój spektakl. Ma własną klinikę, zaprosił mnie do domu. „Jak też on będzie rezydował?”, pomyślałam z ironią. Tymczasem zobaczyłam luksusową willę, włoskie marmury, a on mówi: „Spójrz, zastosowałem twoje barwy. Mam punktowo podświetlone obrazy i sypialnię od wschodu, jak mnie uczyłaś, Halinko”. W hotelu poryczałam się, jak bóbr. Jaka byłam głupia. Przehandlowałam szczęście za iluzję sławy. On osiągnął tak wiele, a ja zostałam rozczarowaną i samotną istotą. Och, gdyby można było cofnąć czas!
Smutną minę miała też pani Ada. Gdy przybyła do mnie po raz pierwszy, była poobijana psychicznie i fizycznie.
Mimo to broniła swego damskiego boksera: – Miał prawo się rozzłościć – deklarowała – bo znowu nie zdążyłam z obiadem. Mąż lubi zrazy, a wołowina trafiła się twarda. On szybki jest. Uderzy, nim wysłucha. Gdy mu przejdzie, to żałuje. Albo: – Zamierzaliśmy wyjść z wizytą, akurat zagadałam się z sąsiadką. Moja wina.
Po latach obiegania swojego oprawcy pani Ada dowiedziała się, że mąż ma kochankę. Wiarołomca poinformował, że w domu nie ma już miejsca dla żony i powinna wynieść się z córką. Ada prosiła, błagała, niemniej co było robić, kiedy kochanka pojawiła się w ich mieszkaniu z walizkami? Zabrała rzeczy i poszła. Po dłuższym okresie gnieżdżenia się z rodziną w starym M4 i zarzekaniu się, że „teraz będę mądra, teraz to koło mnie będą faceci skakali” – poznała wdowca, Mieczysława.
Mietek na randkach opowiadał o nieboszczce, często płakał.
Ada była poruszona takimi dowodami uczucia i pełna nadziei w dniu, gdy się wreszcie oświadczył. – On jest niezwykły! Taki ciepły i czuły! – zachwycała się w moim gabinecie. – Czy znała pani mężczyznę, który pamięta, w co była ubrana żona w ostatnią rocznicę ślubu?... Chcę mu pomóc. Przywrócić uśmiech na twarzy.
Zakochana kobieta zapomniała o swoich przyrzeczeniach. Dobrocią chciała zaleczyć duszę narzeczonego. – Wynagrodzę mu ten ból – powtarzała.
– A pani kto wynagrodzi mężowskie rękoczyny?
– Jak to? – zmieszała się. – Mietek...
– Ten człowiek żyje w przeszłości. Traktuje panią jak lustro, w którym może się przejrzeć i napawać tragizmem istnienia. Jednak stąd daleko do zbudowania partnerskiego związku. Proszę głęboko się zastanowić...
Nie uwierzyła. Potem okazało się, że nieustające porównania zawsze wypadały na korzyść zmarłej. – Z nią nigdy nie wygram – skomentowała w moim gabinecie parę lat później zrezygnowana Ada.
Niestety, było za późno.
Halinę znałam w okresie, kiedy byłyśmy młode i przyszłość stała przed nami otworem. Zakochiwałyśmy się i odkochiwały wiele razy. Ale Halina miała niezwykle upartego wielbiciela. Studenta stomatologii, który własnymi siłami przebijał się przez świat. Dom dziecka nie dał mu ogłady, braki te rekompensowały dobry charakter i wielkie serce. Halina była pod wrażeniem jego uczucia.
Systematycznie – żeby, jak się wyraziła, nie robił jej obciachu – zaznajamiała go z różnymi formami życia towarzyskiego. Demonstrowała, jak układa się sztućce na stole. Radziła, jak odróżnić kicz od dzieła sztuki, jak się ubierać i meblować pokój, przekonując do swojej ulubionej gamy kolorystycznej: brązów i rudości. Andrzej wpatrywał się w nią, niczym w obrazek.
– Skończę studia i na pewno znajdziemy w jakiejś mniejszej miejscowości ośrodek zdrowia, który zaoferuje lekarzowi mieszkanie. Tam się zakotwiczymy. Ty będziesz mogła pracować na przykład w szkole...
Niestety, takie perspektywy kompletnie nie przypadły Halinie go gustu.
– Wariat! – denerwowała się. – Myśli, że zaszyję się w pipidówce i będę się tam kisić aż do śmierci. Ja chcę grać! Wybić się! A jeżeli wyjść za mąż, to za kogoś, kto ułatwi karierę: za reżysera albo aktora. O, z tego Bolka coś będzie, kręci drugi film...
– Może postawię karty? – zaproponowałam skwapliwie. Lecz kiedy rozłożyłam kabałę, zorientowałam się, że egzystencja Haliny rysowała się w niej dwutorowo.
– Andrzej da ci poczucie stabilizacji i niezłomną miłość, taką na dobre i na złe. Jeśli zaś go odrzucisz, zakosztujesz burzliwej egzystencji pełnej wzlotów i upadków. Nie wiem, czy będziesz zadowolona.
– Gwarantuję, że tak, o ile wydam się za kogoś z branży.
– To realne, niemniej...
– Dokonałam wyboru. Już mi się znudziło hołubienie Andrzeja. Niech sobie upatrzy jakiegoś garkotłuka, zmajstruje tuzin bachorów i wiesza na ścianach choćby jelenie na rykowisku. Mnie należy się więcej.
Wobec takiego wyznania nie miałam nic do zakomunikowania. Potem los nas rozdzielił. Niekiedy dochodziły mnie słuchy o małżeństwach i rozwodach Haliny. Czasami widywałam ją na ekranie, grała drugoplanowe role w nie najlepszych serialach.
Spotkałyśmy się po blisko 20 latach. Po paru godzinach rozmowy zapytała:
– Pamiętasz zakochanego dentystę? Jeździłam niedawno z monodramem, zahaczyłam o Krynicę. On tam mieszka. Przyszedł na mój spektakl. Ma własną klinikę, zaprosił mnie do domu. „Jak też on będzie rezydował?”, pomyślałam z ironią. Tymczasem zobaczyłam luksusową willę, włoskie marmury, a on mówi: „Spójrz, zastosowałem twoje barwy. Mam punktowo podświetlone obrazy i sypialnię od wschodu, jak mnie uczyłaś, Halinko”. W hotelu poryczałam się, jak bóbr. Jaka byłam głupia. Przehandlowałam szczęście za iluzję sławy. On osiągnął tak wiele, a ja zostałam rozczarowaną i samotną istotą. Och, gdyby można było cofnąć czas!
Smutną minę miała też pani Ada. Gdy przybyła do mnie po raz pierwszy, była poobijana psychicznie i fizycznie.
Mimo to broniła swego damskiego boksera: – Miał prawo się rozzłościć – deklarowała – bo znowu nie zdążyłam z obiadem. Mąż lubi zrazy, a wołowina trafiła się twarda. On szybki jest. Uderzy, nim wysłucha. Gdy mu przejdzie, to żałuje. Albo: – Zamierzaliśmy wyjść z wizytą, akurat zagadałam się z sąsiadką. Moja wina.
Po latach obiegania swojego oprawcy pani Ada dowiedziała się, że mąż ma kochankę. Wiarołomca poinformował, że w domu nie ma już miejsca dla żony i powinna wynieść się z córką. Ada prosiła, błagała, niemniej co było robić, kiedy kochanka pojawiła się w ich mieszkaniu z walizkami? Zabrała rzeczy i poszła. Po dłuższym okresie gnieżdżenia się z rodziną w starym M4 i zarzekaniu się, że „teraz będę mądra, teraz to koło mnie będą faceci skakali” – poznała wdowca, Mieczysława.
Mietek na randkach opowiadał o nieboszczce, często płakał.
Ada była poruszona takimi dowodami uczucia i pełna nadziei w dniu, gdy się wreszcie oświadczył. – On jest niezwykły! Taki ciepły i czuły! – zachwycała się w moim gabinecie. – Czy znała pani mężczyznę, który pamięta, w co była ubrana żona w ostatnią rocznicę ślubu?... Chcę mu pomóc. Przywrócić uśmiech na twarzy.
Zakochana kobieta zapomniała o swoich przyrzeczeniach. Dobrocią chciała zaleczyć duszę narzeczonego. – Wynagrodzę mu ten ból – powtarzała.
– A pani kto wynagrodzi mężowskie rękoczyny?
– Jak to? – zmieszała się. – Mietek...
– Ten człowiek żyje w przeszłości. Traktuje panią jak lustro, w którym może się przejrzeć i napawać tragizmem istnienia. Jednak stąd daleko do zbudowania partnerskiego związku. Proszę głęboko się zastanowić...
Nie uwierzyła. Potem okazało się, że nieustające porównania zawsze wypadały na korzyść zmarłej. – Z nią nigdy nie wygram – skomentowała w moim gabinecie parę lat później zrezygnowana Ada.
Niestety, było za późno.
Maria Bigoszewska