Pewne choroby może wywołać miejsce, w którym żyjemy, a nawet mąż czy żona. A wtedy najlepszym lekarstwem jest świeże powietrze.
Jerzy Grzeszczuk otrzymał kiedyś list od matki siedmiorga dzieci. Sześcioro z nich było zdrowych, natomiast 16-letni syn chorował na epilepsję. Żadne leki mu nie pomagały. Co tydzień miał kilka ataków padaczki – co ciekawe, tylko w mieszkaniu i tylko wtedy, gdy znajdował się blisko niektórych braci i sióstr. Matka, idąc za radą pana Grzeszczuka, przeniosła chłopca do oddzielnego pokoju i poprosiła dzieci, by dobrze wietrzyły mieszkanie, a jeśli chcą przebywać blisko brata, to na świeżym powietrzu. Po tej interwencji chłopak wyzdrowiał, odstawił leki, ukończył szkołę, pracuje i ożenił się. Czyżby tak prosta terapia, jak częściowa izolacja i dopływ świeżego powietrza, mogła leczyć?
Rodzinne choroby
Tak uważa Jerzy Grzeszczuk, który od 25 lat bada przyczyny chorób autoimmunizacyjnych (autoagresywnych, czyli będących skutkiem samobójczego działania organizmu). Jest ich ponad 130 (np. stwardnienie rozsiane, reumatoidalne zapalenie stawów, choroby serca czy tzw. śmierć łóżeczkowa noworodków). Według Jerzego Grzeszczuka wywołują je hapteny. To antygeny rozpuszczone w wydzielinach: pocie, ślinie czy moczu. Po raz pierwszy zostały odkryte ponad sto lat temu przez Karola Landsteinera, ale dopiero niedawno naukowcy zwrócili na nie baczniejszą uwagę.
Każdy z nas ma w zapachu swój własny „bukiet” haptenów. Wydalamy je wraz z potem. W ten sposób tworzy się wokół nas niewidzialny obłok, który ulega rozproszeniu na świeżym powietrzu. Niestety, w źle wietrzonych mieszkaniach gromadzi się dużo haptenów, a współlokatorzy przekazują je sobie nawzajem. Obce dla naszego organizmu, mogą przylepiać się do niektórych przeciwciał, a te z kolei potrafią zaatakować własne tkanki. Wtedy lekarze stwierdzają chorobę autoimmunizacyjną. A zdiagnozowana osoba może nawet nie wiedzieć, że chorobę – nieumyślnie oczywiście – wywołuje ktoś bliski, a raczej hapteny w jego zapachu. To dlatego w rodzinie może pojawić się niechęć, unikanie współżycia, agresja, a niekiedy nawet zabójstwa.
Mysia sprawka
Haptenami „obdarzają” nas również wszystkie inne organizmy: zwierzęta, rośliny, mikroby czy grzyby pleśniowe. Dlatego u niektórych osób choroba może pojawić się z powodu częstego przebywania w źle wietrzonych pomieszczeniach (np. kurnik, gołębnik, stajnia) lub życia w zawilgoconych mieszkaniach, w których panoszą się grzyby. Przemysł chemiczny produkuje wiele artykułów, których „opary” nam szkodzą. Także większość leków to hapteny.
Jerzy Grzeszczuk przebadał osiemdziesiąt osób ze stwardnieniem rozsianym (SM). Według niego 90% przypadków tej choroby może powodować toksyczne działanie ludzi na siebie, natomiast za 10% mogą odpowiadać hapteny zwierząt, roślin, grzybów pleśniowych i mikrobów.
Leon, mieszkaniec wsi, miał 28 lat i od dziesięciu lat cierpiał na SM. Choroba pojawiła się po wprowadzeniu się do pokoju, w którym pod podłogą żyły myszy. Mężczyźnie nie przeszkadzał zaduch, więc rzadko otwierał okno. Objawy SM nasilały się, gdy myszy szukały schronienia w mieszkaniu, malały zaś, gdy opuszczały izbę. Gdy chory wyprowadził się do innego mieszkania, rozwój choroby zatrzymał się.
Ratunek w powietrzu
Jak ustrzec się przed haptenami? Przecież nie wyprosimy rodziny za drzwi – choć według Jerzego Grzeszczuka groźne dla naszego zdrowia antygeny mogłyby być podstawowym argumentem w niejednej sprawie rozwodowej. Najważniejsze to oddychać świeżym powietrzem i dobrze wietrzyć pomieszczenia.
www.haptens.republika.pl