Piszę często o ludziach, którzy przychodzą do mnie na karciany seans. Ale przecież mnie także wróżono. Przypomina mi się chociażby moment, w którym zapragnęłam poznać prawidła tarota. Było to całe wieki temu, bo na samym początku lat osiemdziesiątych...
Mieszkałam wtedy w Gnieźnie, do Warszawy przyjeżdżałam tylko od czasu do czasu w sprawach wydawniczych. Te wyjazdy sprawiały mi ogromną przyjemność również dlatego, że dzięki nim mogłam urwać się z domu. Uciekałam, bo nie czułam się komfortowo w małżeństwie.
Pewnego dnia Baśka, koleżanka, z którą umówiłam się na pogaduchy w stołecznej kawiarni, powiedziała: – Wybierz się ze mną do Ewy. To wróżka i astrolog. Może postawi ci horoskop? Zawsze lepiej, kiedy na nasze problemy obiektywnie spojrzy ktoś zupełnie obcy, niezainteresowany...
Wkrótce wylądowałyśmy w starym żoliborskim mieszkaniu. Ewa okazała się trzydziestolatką z warkoczem, sympatyczną, choć nieco niesamowitą. Z natężeniem przypatrywała mi się ogromnymi oczyma o barwie ciemnego bursztynu.
– Dobrze, położę karty – zgodziła się. O tarocie ja, kabalarka niemal od urodzenia, miałam mgliste pojęcie. W Polsce nie było wówczas publikacji na jego temat, a talie nieliczni wtajemniczeni sprowadzali sobie z zagranicy. W tamtych czasach nie było to sprawą łatwą ani małą.
W każdym razie wtedy po raz pierwszy zobaczyłam tarotowe ikony. Poczułam z nimi natychmiastową więź. One mówiły.
Równocześnie Ewa prorokowała: – Przed tobą nowy rozdział życia. Przeobrazi się wszystko. Porzucisz rodzinę, zmienisz egzystencję, środowisko, poglądy. Staniesz się inną osobą. To twoja karma. Nie unikniesz jej.
Patrzyłam w lekkiej panice na rysunek jadącego konno szkieletu, myśląc sobie: „Co ona wygaduje? Przecież prócz Gniezna nie mam innego miejsca na ziemi. No a co z Czarkiem? Jest, jaki jest, lecz to przecież mój mąż! Nie, naprawdę to jeden wielki nonsens...”.
Po seansie podziękowałam Ewie i podzieliłam się wątpliwościami z Baśką. Odpowiedziała tak, jak ja sama niejednokrotnie wyjaśniam swoim klientom: „No cóż, pożyjesz, zobaczysz...”.
Mniej więcej po 2 tygodniach pognałam na zjazd literacki. I tam – buch. Uderzenie pioruna. Poznałam szaloną miłość. Zdecydowałam się odejść od Czarka, choć proces kończenia związku był bolesny i zmusił mnie do niesłychanej psychicznej mobilizacji. Przeprowadziłam się do Wrocławia. Weszłam w środowisko artystycznej i uczelnianej opozycji (Czarek był zawodowym wojskowym, więc wolta była całkowita). Tarot Ewy spełnił się w 200 procentach. Nic dziwnego, że zapragnęłam tych sugestywnych kart, z których udaje się wyczytać więcej niż ze zwykłych.
Siedem lat później zaczęłam miewać sny. Mój drugi mąż zdejmował w nich twarz – jak maskę – a pod nią ukazywało się obce, przerażające oblicze. Te sny mnie niepokoiły. Równocześnie nasze stosunki się pokomplikowały. Nie miałam pojęcia, na czym stoję. Wreszcie postanowiłam powróżyć sobie z tarota. Nie spodziewałam się idealnego układu, jednak sekwencja kart nieźle mnie przestraszyła. Na obrusie leżały: Śmierć (taka sama jak kilka lat temu), odwrócony Demon, odwróceni Kochankowie... Zaczęłam baczniej rozglądać się wokoło i odkryłam, że zmiany zapowiadane przez tarota stały się ciałem, tylko ja, głupia, niczego nie zauważyłam. Cóż, trzeba było przejść przez kolejny rozwód.
Przeniosłam się do Warszawy. Widywałam się z Ewą. Pewnego wieczoru oznajmiła:
– Tak sobie stawiam te karty i stawiam i nic z nich nie wynika. Chcę sprawdzić, czy uda mi się dostać nową pracę, a tarot układa się zupełnie dziwacznie. Nie pojmuję...
Przy jakiejś okazji opowiedziałam Baśce o kłopotach Ewy.
– I ty jej nie pomogłaś? – zdziwiła się.
– Trudno wpychać się komuś z dywinacją – odparłam obronnym tonem.
Nie wiem, czy Baśka porozumiała się z Ewą, czy nie. Dość, że ta ostatnia poprosiła o położenie krzyża celtyckiego.
Siedząc w żoliborskim mieszkaniu, pomyślałam, że czas tu się zatrzymał. Otaczały mnie identyczne meble, a Ewa nosiła warkocz upięty tak jak 30 lat temu.
W tarocie pokazała się Śmierć usytuowana obok Eremity.
– Popatrz – zastanowiła się. – Mnie wychodzi to samo. Ale jak to się ma do mojej już zaklepanej roboty?
– Nijak – przemknęło mi przez głowę. Ale Ewa miała chorą mamę. Eremita niejednokrotnie określa starego człowieka, a Śmierć przedstawia również fizyczne unicestwienie.
Widać Ewa podświadomie broniła się przed przyjęciem do wiadomości zapowiedzi bliskiego odejścia matki. Dlatego nie rozumiała tarotowego przekazu. Teraz dotarł on do nas obu.