...można góry przenosić. Można też odmienić życie.
Rena wyglądała, jakby opuściła ją wszelka radość życia. Blada, zmęczona bąknęła coś o trudnościach małżeńskich. W jej tarocie dominowały karty symbolizujące niechęć, a nawet przemoc fizyczną. Splatały się z nimi arkana informujące o podporządkowaniu, uległości, ale także narastającym buncie.
– Związek jest tak zły, że nie ma sensu go kontynuować – stwierdziłam. – Na dodatek mam wrażenie, że partner czerpie przyjemność z upokarzania pani. Czy on ma jakieś nałogi?
– Pije – odparła.
– A po pijanemu?
– Jest policjantem. Kiedy wraca do domu zaprawiony alkoholem, strasznie się czepia. Staram się nie wchodzić mu w drogę, lecz nakręca się sam. Kilkakrotnie mnie uderzył. Dwa razy gonił z pistoletem po podwórku. Dziecko od tego wpadło w nerwicę. Ja zresztą też.
– Zgłaszała się pani na policję?
– Co to da? Wszędzie są jego koledzy.
– A rodzina?
– Widzi pani, rodzice mnie wyswatali, więc gdybym powiedziała, co się dzieje, mieliby straszne poczucie winy. My całe życie klepaliśmy biedę. Dlatego oni tak się ucieszyli z małżeństwa... Z tego powodu zaciskam zęby i tłumaczę sobie, że inni znajdują się w gorszym położeniu.
– Jednak sądzę, że warto wyznać prawdę. Kto chciałby, żeby jego dorosłe dziecko cierpiało, ponieważ zaparło się, by nie zrobić niezawinionej przykrości swojej mamie? Problem leży gdzie indziej: to pani nie jest gotowa na rozstanie. Woli pani znosić męża tyrana, niż zdecydować się na samodzielną egzystencję. Poza tym nie jest pani z nim bezpieczna. Rok, dwa może się jeszcze udać. Później, niewykluczone, że zrobi pani jakąś krzywdę...
– Nic nie umiem. Jak dałabym sobie radę? – zapytała.
– Potrafi pani – zapewniłam energicznie.
Ale ona rozpłakała się nagle: – Ja już dłużej nie mogę. Gdybym tylko miała gdzie pójść...
– Wróci pani do rodziców. Potem powolutku zaczną się zmiany na lepsze. Ta karta, Rydwan, wskazuje na dobre wieści i na sukces. Co prawda, zwycięstwo nie przyjdzie od razu. Będzie pani musiała je sobie wypracować. Ale rzeczywiście warto się postarać. Przygotować strategię postępowania i działać. Walczyć o siebie.
Następnie rozmawiałyśmy o tym, że Rena zadba o obdukcję lekarską, w razie gdyby partner znowu ją uderzył. Powiedziałam również, że kobieta bez trudu uzyska rozwód. I alimenty. Ponieważ te będą się należeć nawet wówczas, gdyby nie doczekała się unieważnienia małżeństwa z powodu wyłącznej winy mężczyzny.
– Zresztą w przyszłości sama pani się utrzyma – tymi słowami kończyłam naszą sesję. – Za dwa lata będzie pani miała etat, mieszkanie i kochanego człowieka u swego boku. Jednak trzeba zacząć od systematycznego odbudowywania poczucia własnej wartości. Wzmocniona dzięki pracy duchowej pokona pani wszelkie przeszkody losu...
Pożegnała się – mam nadzieję – znacznie spokojniejsza. Ponownie zobaczyłam ją po upływie sześciu miesięcy. Przyszła zdenerwowana: – Zapisałam się na drugi rok policealnej szkoły pielęgniarskiej, którą rzuciłam, gdy miałam wyjść za Darka. Urządził mi straszną awanturę. Zaczął wrzeszczeć: „Ty chcesz się uczyć?! Co Ty sobie wyobrażasz?! Jesteś nikim! Jesteś zerem! Do garów!”.
Uwierzyła. Przekonywałam ją, że nie powinna się poddawać. Umówiłyśmy się, że będzie powtarzać afirmacje, które dodadzą jej pewności siebie. Zaproponowałam też weekendowe warsztaty dla zdominowanych przez partnerów kobiet. Tak rozpoczęła się wielka przemiana. Minęło jeszcze pół roku i dziewczyna powiedziała rodzicom, jak naprawdę wygląda jej małżeństwo. Wstrząśnięta matka natychmiast zaoferowała schronienie. Wtedy Rena cichcem spakowała manatki i uciekła od męża. Złożyła w sądzie wniosek o rozwód. Ciągle zajmowała się rozwojem wewnętrznym.
Niebawem jakoś zachciało się jej żyć… Uzyskała dyplom. Podjęła pracę w prywatnej agencji pielęgniarskiej.
Podczas wykonywania zastrzyków poznała miłego stolarza artystycznego. Dzięki sile woli odmieniła swój los.
Rena wyglądała, jakby opuściła ją wszelka radość życia. Blada, zmęczona bąknęła coś o trudnościach małżeńskich. W jej tarocie dominowały karty symbolizujące niechęć, a nawet przemoc fizyczną. Splatały się z nimi arkana informujące o podporządkowaniu, uległości, ale także narastającym buncie.
– Związek jest tak zły, że nie ma sensu go kontynuować – stwierdziłam. – Na dodatek mam wrażenie, że partner czerpie przyjemność z upokarzania pani. Czy on ma jakieś nałogi?
– Pije – odparła.
– A po pijanemu?
– Jest policjantem. Kiedy wraca do domu zaprawiony alkoholem, strasznie się czepia. Staram się nie wchodzić mu w drogę, lecz nakręca się sam. Kilkakrotnie mnie uderzył. Dwa razy gonił z pistoletem po podwórku. Dziecko od tego wpadło w nerwicę. Ja zresztą też.
– Zgłaszała się pani na policję?
– Co to da? Wszędzie są jego koledzy.
– A rodzina?
– Widzi pani, rodzice mnie wyswatali, więc gdybym powiedziała, co się dzieje, mieliby straszne poczucie winy. My całe życie klepaliśmy biedę. Dlatego oni tak się ucieszyli z małżeństwa... Z tego powodu zaciskam zęby i tłumaczę sobie, że inni znajdują się w gorszym położeniu.
– Jednak sądzę, że warto wyznać prawdę. Kto chciałby, żeby jego dorosłe dziecko cierpiało, ponieważ zaparło się, by nie zrobić niezawinionej przykrości swojej mamie? Problem leży gdzie indziej: to pani nie jest gotowa na rozstanie. Woli pani znosić męża tyrana, niż zdecydować się na samodzielną egzystencję. Poza tym nie jest pani z nim bezpieczna. Rok, dwa może się jeszcze udać. Później, niewykluczone, że zrobi pani jakąś krzywdę...
– Nic nie umiem. Jak dałabym sobie radę? – zapytała.
– Potrafi pani – zapewniłam energicznie.
Ale ona rozpłakała się nagle: – Ja już dłużej nie mogę. Gdybym tylko miała gdzie pójść...
– Wróci pani do rodziców. Potem powolutku zaczną się zmiany na lepsze. Ta karta, Rydwan, wskazuje na dobre wieści i na sukces. Co prawda, zwycięstwo nie przyjdzie od razu. Będzie pani musiała je sobie wypracować. Ale rzeczywiście warto się postarać. Przygotować strategię postępowania i działać. Walczyć o siebie.
Następnie rozmawiałyśmy o tym, że Rena zadba o obdukcję lekarską, w razie gdyby partner znowu ją uderzył. Powiedziałam również, że kobieta bez trudu uzyska rozwód. I alimenty. Ponieważ te będą się należeć nawet wówczas, gdyby nie doczekała się unieważnienia małżeństwa z powodu wyłącznej winy mężczyzny.
– Zresztą w przyszłości sama pani się utrzyma – tymi słowami kończyłam naszą sesję. – Za dwa lata będzie pani miała etat, mieszkanie i kochanego człowieka u swego boku. Jednak trzeba zacząć od systematycznego odbudowywania poczucia własnej wartości. Wzmocniona dzięki pracy duchowej pokona pani wszelkie przeszkody losu...
Pożegnała się – mam nadzieję – znacznie spokojniejsza. Ponownie zobaczyłam ją po upływie sześciu miesięcy. Przyszła zdenerwowana: – Zapisałam się na drugi rok policealnej szkoły pielęgniarskiej, którą rzuciłam, gdy miałam wyjść za Darka. Urządził mi straszną awanturę. Zaczął wrzeszczeć: „Ty chcesz się uczyć?! Co Ty sobie wyobrażasz?! Jesteś nikim! Jesteś zerem! Do garów!”.
Uwierzyła. Przekonywałam ją, że nie powinna się poddawać. Umówiłyśmy się, że będzie powtarzać afirmacje, które dodadzą jej pewności siebie. Zaproponowałam też weekendowe warsztaty dla zdominowanych przez partnerów kobiet. Tak rozpoczęła się wielka przemiana. Minęło jeszcze pół roku i dziewczyna powiedziała rodzicom, jak naprawdę wygląda jej małżeństwo. Wstrząśnięta matka natychmiast zaoferowała schronienie. Wtedy Rena cichcem spakowała manatki i uciekła od męża. Złożyła w sądzie wniosek o rozwód. Ciągle zajmowała się rozwojem wewnętrznym.
Niebawem jakoś zachciało się jej żyć… Uzyskała dyplom. Podjęła pracę w prywatnej agencji pielęgniarskiej.
Podczas wykonywania zastrzyków poznała miłego stolarza artystycznego. Dzięki sile woli odmieniła swój los.
Maria Bigoszewska