Gdzie podziały się skarby Sezamu z arabskich opowieści? Bogaci szejkowie i ich pałace? W Dubaju! Mieście, które oszałamia bogactwem, upałem, aromatem. Miksem nowoczesności i tradycji. Magią współczesnej Szeherezady.
Przyleciałam do Dubaju i już po wyjściu z miłego chłodu lotniska poczułam się, jakbym weszła do sauny – nieco ponad 40°C, za to duża wilgotność. I tak już było przez całe dwa tygodnie. Ja, zażarty wróg klimatyzacji w Polsce, pokochałam ją w Emiratach. Bez niej nie da się tu żyć, chyba że nocą, ale i wtedy człowiek poci się niemiłosiernie. Jedziemy do hotelu. Klimatyzowany autobus mknie jak szalony autostradą, która ma siedem (!) pasów ruchu w jednym kierunku, czyli w sumie 14.
Klimatyzacja na przystanku
W hotelu pokój klimatyzowany z elektroniczną czujką, którą można ustawić temperaturę na dowolnie wybranym stopniu Celsjusza, plazmowy telewizor na ścianie. W łazience kabina prysznicowa i wanna, bidety, klozety. Puchate ręczniki, szlafroki. Słowem – luksus. Duży basen na dachu. Ale ze zdumieniem stwierdzam, że w pokoju okno się nie otwiera. W ramę wstawiono szkło, żadnych klamek. Tak buduje się hotele w Dubaju. Czułam się klaustrofobicznie.
Przeżyłam też zaskoczenie, gdy weszłam do ubikacji na plaży – nie spodziewałam się, że jest klimatyzowana! Tak samo jak przystanki autobusu miejskiego! Szkoda tylko, że nie ma sposobu, by ochłodzić ulice. W takim upale nikt normalny po nich nie chodzi, przy wielu jezdniach nie ma nawet chodników, suną za to sznury idealnie wychłodzonych samochodów. Za to przy wielu budynkach widać zielone trawniki i kwiaty. Wygląda to bosko, ale jak one wytrzymują w tym klimacie? Nie usychają? Otóż są stale podlewane odsalaną za grube pieniądze morską wodą. No cóż, stać ich na to…
I stał się cud!
Dubaj, jeden z emiratów tworzących Zjednoczone Emiraty Arabskie, w XIX wieku był małą osadą nad brzegiem morza, liczącą 1200 mieszkańców. Do lat 60. XX wieku rozrósł się do 60 tysięcy. A teraz liczy prawie 2 miliony! Gdy odkryto ropę, biedny, koczowniczy naród nagle stał się bardzo, ale to baaardzo bogaty. Na jałowej pustyni zaczęły powstawać cuda. Ale co będzie, gdy ropa się skończy? Jej zasoby wystarczą jeszcze tylko na kilka lat.
Szejk Mohammed bin Rashid Al Maktoum, emir Dubaju, miał mądrych doradców, którzy postanowili inwestować w miasto jako centrum biznesowo-handlowe i turystyczne. Dzisiaj Dubaj jest olbrzymim placem budowy. I chociaż kryzys przystopował niektóre inwestycje, wciąż rosną nowe budynki. A inwestorzy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich na nich nie oszczędzają. Zatrudniają architektów z całego świata, często z najwyższej półki. Natomiast robotnicy budowlani są z biednych Indii, Bangladeszu, Pakistanu. Aż 80 proc. mieszkańców Emiratów to cudzoziemcy!
I tak pozostanie, bo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie można uzyskać obywatelstwa, nawet poprzez małżeństwo. Można tam mieszkać, pracować (bez płacenia podatków!), kupić posiadłość, ale nie można stać się obywatelem raju. Trochę szkoda… Przeciętny mieszkaniec Dubaju ma trzy samochody. Jednym jeździ do pracy, drugim wozi rodzinę, a trzeci ma dla szpanu. Litr benzyny jest tańszy od butelki wody mineralnej. Dla obywateli jest bezpłatne szkolnictwo i lekarze, „najbiedniejszym” przysługują mieszkania socjalne. Młodym parom emir funduje też prezent na życiowy start – kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Główna ulica Dubaju, Sheikh Zayed, upstrzona wieżowcami, przypomina miasto z przyszłości
Tu wszystko jest naj...
...mówi przewodnik. W Dubaju znajduje się najwyższy budynek świata, największe sztuczne wyspy w kształcie palm, największe meczety, najbardziej ekskluzywny hotel, największy plac budowy, największe centra handlowe... Najwyższy wieżowiec świata, Burdż Chalifa, czyli wieża Chalify, ma 169 pięter. Kosmiczna szpila z betonu, stali i szkła pnie się na wysokość 828 metrów, a jej zbudowanie kosztowało 1,5 miliarda dolarów. Mieści hotele (wystrój jednego zaprojektował sam Giorgio Armani), biura i apartamenty.
Kolejne „naj” to jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli świata Burj al-Arab, o sylwetce w kształcie żagla, otwarty w 1999 roku. Noc w salonie prezydenckim kosztuje w przeliczeniu na złotówki, bagatela, 66 tysięcy. Ale chętnych nie brakuje. Najczęściej mieszkają tam amerykańskie gwiazdy. Tylko żeby zwiedzić hotel, nie będąc gościem, trzeba zapłacić 30 dolarów wstępu.
W Dubaju nie brakuje też sklepów w wersji maksi. Ja robiłam zakupy w centrum Best Mall. Poza setkami sklepów sztuczne lodowisko i sztuczny stok narciarski, złośliwie nazywany niekiedy największą lodówką świata, olbrzymie akwarium, piękne fontanny. Gdyby nie kolejne wycieczki, mogłabym pomyśleć, że znalazłam się w hipernowoczesnym mieście Zachodu. Na szczęście jest też inny Dubaj.
Arabska egzotyka
Abrą, drewnianą łodzią z ławą dla 20 pasażerów, popłynęliśmy kanałem Creek do starego portu przeładunkowego w dzielnicy Bastakia. I wreszcie zobaczyłam inne miasto.Stara część Dubaju przypomina Wenecję. – Tu Wschód spotykał się z Zachodem – opowiada przewodnik. – Tu osiedlili się pierwsi kupcy handlujący z Persami. Tu przypływały towary z obszaru Oceanu Indyjskiego i potem szły do Europy. Tuż obok portu przeładunkowego, czynnego i obecnie, znajduje się olbrzymi bazar. Sklepiki z pachnącymi ziołami i przyprawami, odzieżą, belami materiałów, elektroniką, narzędziami, zegarkami i złotem. Nawiasem mówiąc, roczne obroty złotem w Dubaju wynoszą 6 miliardów dolarów. Takiego wyboru złotej biżuterii jak tutaj, nie widziałam nigdzie na świecie. Bardzo przyjazne dla klientów ceny. I można dużo utargować, jeśli ktoś lubi i potrafi. Tu handluje się niemal całą dobę! Kupiłam małą bransoletkę, choć weszłam tylko pooglądać. A kolega kupił dwa identyczne pierścionki i dwie pary kolczyków, choć ma tylko jedną narzeczoną. Ale sprzedawca dał nam w hurcie dużą zniżkę. Cóż było robić...
Pod gwiazdami na pustyni
Po wizycie na bazarze i zwiedzeniu muzeum, które mieści się w starym forcie Al Fahidi z XIX wieku i jest najbardziej znanym zabytkiem w mieście. Myślałam, że wszystko, co najciekawsze w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, już widziałam. Myliłam się. Dotąd nie byłam na pustyni. A to jest dopiero coś. Kwintesencja egzotyki. Kilometry piachu, góry piachu i ziarenka piachu wpadającego do oczu, jak zawieje wiatr.
Jeździliśmy po pustyni terenowymi samochodami, było dużo emocji, a gdy zapadł wieczór, zaproszono nas do oazy – zacisznego, okrągłego placu otoczonego murem – na kolację. Wewnątrz znajdowała się kuchnia polowa, niskie stoliki, a poduchy położone na dywanach leżących wprost na piasku służyły nam do siedzenia.
A potem? Wspaniała kolacja pod gwiazdami wiszącymi niemal na wyciągnięcie ręki i pod wielkim księżycem wyglądającym tutaj zupełnie inaczej niż w Europie. Wreszcie bez klimatyzacji, a powietrze, choć gorące, było miękkie i suche. Napoje wprost z lodówki. Były także występy tancerki i malowanie henną na rękach. Przy wyjściu czekały wielbłądy. Nastrój jak w baśni z tysiąca i jednej nocy. Nareszcie poczułam magię…