Zwykle odwiedzają mnie ludzie znajdujący się w sytuacjach podbramkowych. Tymczasem Lidia nie uskarżała się na nic...
Jesteśmy doskonałym małżeństwem – wyjaśniła. – Przyszłam zapytać, czy zrealizujemy swoje plany i czy kariera męża nadal będzie się tak prężnie rozwijała?
Rozłożyłam tarota.
W układzie męża wyobrażał Cesarz. Wynikało z tego, że mężczyzna był urodzonym szefem. Rządził, egzekwował, reprezentował. Natomiast żona, symbolizowana przez Umiarkowanie, pozostawała w jego cieniu.
Oznajmiłam jej coś w tym duchu i usłyszałam: – Ależ to mój wybór. Chlubię się, że dzięki mnie Janusz może spokojnie skupić się na swoim powołaniu. Nie musi kłopotać się o dom. Ja zajmuję się jego garderobą, dbam o dietę. Janusz pracuje naukowo. Rezultaty swoich badań ogłasza w specjalistycznej prasie, ale nie lubi klikać w klawiaturę. Utarło się, że dyktuje mi teksty. Następnie przepisuję jego artykuły na komputerze, potem on nanosi poprawki. Później jeszcze raz sprawdzam treść pod względem językowym i przepisuję ponownie. Za swoją ostatnią książkę otrzymał prestiżową nagrodę.
– Czy mąż docenił pani wkład?
– Na pewno. Często przychodzi wieczorem zmęczony. Opowiada, co działo się w instytucie. Zawsze go wspieram. Następnego dnia jedzie do pracy naładowany pozytywną energią.
– Rozumiem. A więc przypuszczalnie dziękował pani publicznie, a może w uznaniu dla zasług zadedykował dzieło?
Zaczerwieniła się lekko.
– Nie, nie, lecz mnie wcale na tym nie zależy. Obserwuję, jak on się spala, i jestem przekonana, że ja bym tak nie umiała. Wolę swoje spokojne życie...
Miałam świadomość, że zgrabnie zmieniła temat. Bo patrząc w karty, widziałam, iż w głębi serca nie czuje się dowartościowana. Wiele lat temu wszelkie swoje aspiracje przerzuciła na męża i może rzeczywiście przez dłuższy czas wystarczało jej ogrzewanie się w blasku jego sławy. Teraz robiła dobrą minę do złej gry, przeświadczona, że za późno na modyfikacje.
– Przypuszczam, że umie pani pisać – osądziłam, analizując dalszą sekwencję kart. – Ma pani dużą wyobraźnię, potrafi tworzyć. Szkoda marnować talent, zamieniając możliwość osiągnięcia powodzenia na funkcję niedocenianej sekretarki.
Chciała zaoponować, lecz nie pozwoliłam sobie przerwać.
– Nie miała pani żadnych marzeń? Nie pytam o satysfakcję płynącą z poświęcenia siebie mężowi, lecz o osobiste ambicje?
Twarz Lidii stężała.
– Nie – odparła sucho. – Moje życie mnie zupełnie zadowala.
„Cóż, trudno” – pomyślałam i założyłam, że chyba więcej jej nie zobaczę. Tymczasem po kilku miesiącach pojawiła się znowu.
– Przedtem nie powiedziałam pani prawdy – szepnęła. – Istotnie przed wyjściem za mąż chciałam zostać pisarką. Jednakże urodziło się dziecko i trzeba było zająć się jego wychowaniem. Przy absorbującym synku brakowało chwili na skupienie, zatem zaczęłam pomagać Januszowi. Po latach doszłam do wniosku, że moje zdolności gdzieś się ulotniły. Notowałam tylko fragmenty opowiadanych synkowi bajek. Teraz sięgnęłam do szuflady. Wydały się interesujące... Oczywiście należy nad nimi sporo posiedzieć. Tylko czy warto?
Entuzjastycznie potwierdziłam. Karty jednogłośnie zapowiadały sukces. Z całej mocy zachęciłam zatem Lidię do roboty, prosząc ją o wytrwałość.
Po roku bajki nadal nie były ukończone.
– Chyba znajduję się już na innym etapie życia – wybąkała, jakby zażenowana wypytywaniem o swój dorobek. – Ilekroć zabierałam się do starych maszynopisów, wpadał Janusz z nowym poleceniem. Trzeba było na gwałt coś mu posprawdzać. Sczytać. Próbowałam oponować, mówiąc, że pragnęłabym choć przez godzinę dziennie skoncentrować się na swoich sprawach. Bez powodzenia. Wykpił mnie. Dowodził, że wydając bajki, tylko się wygłupię, a jego ośmieszę w środowisku poważnych ludzi.
– Naprawdę się pani poddała?
– Nie mam siły przebicia – uśmiechnęła się gorzko. – Zresztą świat doskonale obejdzie się bez moich powiastek.
– A może obyłby się bez 147. artykułu pani męża, nad którym ślęczy pani, tracąc czas dla egoistycznego i zazdrosnego faceta? – wybuchnęłam. – Jeżeli pani nie zawalczy o siebie, nie zrobi tego nikt. Ma pani prawo do własnych pasji. Proszę zacząć tego dla siebie wymagać...
– Pani w to wierzy? – w jej głosie słyszałam powątpiewanie.
– Wierzę – zapewniłam. – Gwarantuję, że się pani uda.