Co z tym światem? Niedobrze. Dzień po dniu zmierzamy nie tam, gdzie podpowiada nam dusza, lecz tam, gdzie pcha nas chciwy rozum. I dziś, stojąc nad przepaścią, cieszymy się, że zaraz zrobimy kolejny wielki krok do przodu.
Niewielką książeczkę zatytułowaną „Co z tym światem?” można przeczytać w ciągu trzygodzinnej podróży pociągiem. Ale zawarty w niej zapis rozmowy Renaty Dziurdzikowskiej z Wojciechem Eichelbergerem mocno zapada w pamięć. Bo inspiruje do namysłu nad tym, dokąd zmierzamy jako ludzkość i jaki świat zostawimy przyszłym pokoleniom. Codziennie z powodu działalności człowieka znika z powierzchni Ziemi 137 gatunków zwierząt. Co roku do mórz i oceanów trafia sześć milionów ton ropy naftowej, przez co zagrożone są wybrzeża, giną ptaki morskie, ryby, podwodne rośliny. Rocznie wycina się dwa miliony hektarów Puszczy Amazońskiej. I o niemal półtora miliarda ton w ciągu roku powiększa się góra śmieci w krajach Unii Europejskiej. Jeszcze jest gdzie uciec. Jeszcze nie zostało wycięte ostatnie drzewo. Jeszcze nie wszystkie polany toną w śmieciach. Ale jak długo tak będzie?
Już prawie nie rodzą się zdrowe dzieci. Lista wczesnych schorzeń jest coraz dłuższa: epidemia alergii, skaz białkowych, nowotworów. Dlaczego tak się dzieje? No cóż, na świecie rocznie zabija się niewyobrażalną liczbę zwierząt: 24 miliardy. Gigantyczna produkcja zwierząt hodowlanych wpływa fatalnie na środowisko. Na pastwiska wycinamy ogromne obszary lasów, absolutnie niezbędnych do oczyszczania powietrza i zasilania go w tlen. Nie mamy już prawie czym oddychać, ale okazuje się, że mięso, które „musimy” jeść, jest dla nas ważniejsze nawet od powietrza. Do tego odchody zwierząt wydzielają potężne ilości metanu, który stale powoduje powiększanie się dziury ozonowej. A to z kolei sprawia, że promieniowanie słoneczne z roku na rok jest dla nas coraz bardziej niebezpieczne. Jak tak dalej pójdzie, umrzemy – ale za to z mięsem w ustach.
Podobnie źle traktujemy własne ciało. Objadamy się albo głodzimy, wymuszamy na nim posłuszeństwo, stawiamy mu nierealistyczne wymagania. Albo je sprzedajemy. Kultura masowa traktuje – szczególnie kobiece ciała – w sposób przedmiotowy i upokarzający, używając ich w reklamach do sprzedaży wszelkiego rodzaju dóbr. Dlaczego się na to godzimy?
Czujemy się coraz gorzej. Mamy już tabletki na stres, tremę, ból, smutek, niepokoje, zmęczenie, natrętne myśli. Na gniew, melancholię i nudę. Połowa Polaków cierpi na depresję. Teoretycznie żyjemy w coraz lepszym, bo lepiej zorganizowanym i wydajniejszym świecie, a jednak okazuje się, że rozwój ekonomiczny, nastawienie na zysk i wydajność pogarsza nasze samopoczucie.
Coraz częściej szukamy idoli zamiast Mistrzów. A idole umierają młodo – na przykład w wieku 42 lat, jak Elvis Presley, z przedawkowania narkotyków, z alkoholizmu, popełniają samobójstwa. Nie są w stanie nawiązać bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, a jednak budzą nasz zachwyt, podziw i zazdrość. Miliony fanów na całym świecie czczą Elvisa niczym Boga. Jak to możliwe?
Czemu podążamy za idolami? Dlaczego – mimo że osiągamy coraz lepszy standard życia, mamy coraz ładniejsze mieszkania i domy, coraz nowsze samochody – tak wielu z nas cierpi na samotność, czuje się odizolowanych od innych ludzi, odłączonych od źródła Życia?
Szkoły, w których uczą się nasze dzieci, stały się miejscami groźnymi i ponurymi. Wejścia do nich bronią portierzy, atletyczni ochroniarze, skomplikowane systemy monitoringu, kamery. A porządku pilnują szkolne patrole złożone z policjantów lub strażników miejskich. Narkotyki, kradzieże, bicie, wymuszanie pieniędzy, ataki z nożem w ręku, kopanie i znęcanie się nad młodszymi w niektórych gimnazjach są na porządku dziennym.
80 procent naszych dzieci nie lubi swojej szkoły, bo czują się w niej samotne, mają złe relacje z nauczycielami i kolegami. Tyle samo przyznaje, że przeżyło tam przemoc fizyczną lub psychiczną albo było jej świadkiem. No cóż, szkoła odzwierciedla to, co dzieje się w życiu społecznym. Dzieci i młodzież naśladują dorosłych. Z tego wynika, że przyzwoitość i szczerość to we współczesnych społeczeństwach coraz częściej przejaw alternatywnego stylu życia, kontestacji. Trudno o bardziej przerażającą diagnozę stanu naszych serc i umysłów!
A jak radzimy sobie z perspektywą własnej śmierci? Pewien czas temu holenderski parlament uchwalił prawo do eutanazji. W ślad za nim poszedł jeden ze stanów Australii i amerykański stan Oregon. Podobną ustawę próbowały wprowadzić Japonia, Nowa Zelandia, Filipiny, dyskutowano o niej także w Niemczech, w Czechach. W katolickiej Belgii eutanazję popiera 80 procent ludzi!
Jak twierdzą holenderscy zwolennicy „zabijania z litości”, w ciągu 25 lat podobne prawo przyjmie większość europejskich krajów. W Polsce – w kraju Wielkiego Papieża – 42 procent akceptuje to, że lekarz pomaga umrzeć. 40 procent ludzi tego nie akceptuje. Czy jeden człowiek ma moralne prawo zabić drugiego ze współczucia?
Wygląda na to, że nie chcemy cierpieć, więc szukamy dobrych rozwiązań. Ale chcemy też być nieśmiertelni. Biolodzy potrafią już posługiwać się narzędziami i materiałami zastrzeżonymi dotychczas wyłącznie dla Boga i natury: komórkami jajowymi, plemnikami, jądrem komórkowym i DNA. Człowieka można wyprodukować z dowolnej jego tkanki, bo wszystkie komórki, z jakich jest zbudowane nasze ciało, zawierają pełen zestaw genetycznej informacji niezbędnej do skonstruowania całego organizmu. Możemy więc to zrobić. Możemy klonować ludzi. Czy tym samym ludzkość zmierza w kierunku nieśmiertelności i zatrzymania procesu starzenia? Obecnie już ponad milion ludzi na świecie zajmuje się genetyką. Futurolodzy przewidują, że człowiek będzie stopniowo schodził z naturalnej drogi rozwoju. Skończy się więc historia ludzkości, a zacznie zupełnie nowa historia. Tylko czyja? Żywych istot? Czy już maszyn? A przecież klonowanie to bardzo skomplikowana sprawa i nie wiadomo, czym te eksperymenty się skończą. Owieczka Dolly urodziła się po 277 próbach. Do tego zwierzęce klony często przychodzą na świat słabsze, zdeformowane. Czy w pogoni za nieśmiertelnością i doskonałością nie narobimy głupstw, nie zwielokrotnimy cierpienia? Podobno nadchodzi koniec świata. Wtajemniczeni twierdzą, że nastąpi to w okolicach 2015 roku. Po 11 września 2001 roku w Ameryce wykupiono wszystkie wydane dotąd tomy dzieł Nostradamusa.
Coraz to nowi prorocy przepowiadają dzień Sądu Ostatecznego i radzą przygotować się na piekło. Jak żyć z taką perspektywą? I po co nam religie, skoro niemal wszystkie wojny na świecie wybuchają z powodów wyznaniowych? Gdzie szukać duchowego pokrzepienia?
Te i inne pytanie inspirują do szukania własnych odpowiedzi, ale też do dyskusji i dzielenia się własnymi przemyśleniami z innymi. No więc: co dalej z nami i z naszym światem? Cóż... jest źle, ale nie wszystko jeszcze stracone. Wiele ciągle zależy od nas. Każdego dnia dokonujemy wyborów, których suma kształtuje los nasz i przyszłych pokoleń. Im więcej podejmiemy mądrych decyzji, tym bardziej wizja globalnej katastrofy będzie się od nas oddalać. Renata Dziurdzikowska i Wojciech Eichelberger przekonują, że Twoje myśli i działania mają ogromne znaczenie. Dobrze o tym pamiętać.
AJ
Książka Wojciecha Eichelbergera i Renaty Dziurdzikowskiej „Co z tym światem?”, wydana przez IPSI Press, ukazała się właśnie na rynku.