Przede wszystkim powiedzieć wiele... O nas samych, o naszych relacjach z innymi ludźmi. I o tym, jak układać się będzie z nimi nasza współpraca.
Kiedy miałam około 7 lat, uważałam się za istotę dorosłą i jako taka pragnęłam chodzić do pracy. Przyodziana w sukienkę mamy brałam pod pachę jej torebkę i udawałam, że wybieram się do biura. Potem w rodzicielskich skoroszytach tworzyłam „bardzo ważne dokumenty”. Kilka lat później usłyszałam relację kolegi ojca i dotarło do mnie, że życie zawodowe nie składa się z samych słodyczy.
Panowie rozmawiali w przyległym pokoju. Znajomy, nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty milczenie mego rodziciela, chwalił się, w jaki sposób uporczywie dręczy zależną od siebie sekretarkę.
Kolejnego wtajemniczenia w temat stosunków z personelem doznałam, podsłuchawszy pracującą z mamą dyrektorową teatru. Nie ukrywając dumy z własnego sprytu, dama zwierzała się, jak w gnieźnieńskim przybytku sztuki pozbyto się niechcianej artystki.
– Przepisy wymagają – tłumaczyła dyrektorowa – żeby z wyprzedzeniem zawiadamiać aktorów o rozmowach w sprawie angażu na przyszły sezon. Zrobiliśmy to więc. Ale wiesz, jak wygląda u nas tablica ogłoszeń. Liściki, ulotki, obwieszczenia, plakaty. Warstwami, kartka przyczepiona na kartce. No to przypięłam w rogu anons wielkości połowy pocztówki. Pisany maczkiem. Nie sposób było dostrzec... Tymczasem mąż po cichu konferował z członkami zespołu, prosząc każdego z osobna o całkowitą dyskrecję w kwestii podpisywanego kontraktu. Kiedy wyznaczony termin minął, a wszyscy mieli już umowy w kieszeni, panienka zorientowała się w sytuacji i przyleciała z bekiem do pana dyrektora.
– Cóż – odrzekł bardzo spokojnie mój mąż
– stosowna informacja wisiała w ogólnodostępnym miejscu przez parę dni. Pani się do mnie nie pofatygowała. Doszedłem zatem do wniosku, że nie jest pani zainteresowana pracą w naszym teatrze i już skompletowałem zespół. Bez pani.
Odtąd dość długo wydawało mi się, że problemy miewają wyłącznie podwładni. Natomiast pierwszą szefową, która pojawiła się u mnie z prośbą o radę, była pani Zuza. Prowadziła otwarty przez całą dobę sklep spożywczy. Placówka przynosiła straty, mimo że sprzedawano w nim alkohol. Pani Zuza nie chciała dopuścić do świadomości myśli, że kradnie ktoś z zaufanego personelu. Łudziła się, iż manko zdarzyło się przypadkiem, spowodowane czyimś gapiostwem, ale nie złą wolą. Wszelako we wróżbie złodziejstwo aż krzyczało.
Analizowałyśmy tarotem uczciwość poszczególnych ekspedientek. Padło na przyjaciółkę pani Zuzy. Klientka z najwyższym niedowierzaniem przyjęła werdykt kart: – Basia?! Ona jest dla mnie jak siostra! Zawsze mi pomaga! Bez ociągania się bierze nocne zmiany, bo dwie inne dziewczyny mają małe dzieci! I tak się martwiła tym finansowym nieszczęściem!
– Może wypadałoby przyjrzeć się, jak pracuje w nocy? Przecież w sklepie przebywa wówczas sama, bez nadzoru? – zapytałam.
Pani Zuza początkowo gwałtownie zaprzeczyła, później coś jej chyba zaświtało. I z wahaniem orzekła, że nie zaszkodzi skontrolować. Po kilku dniach plan kierowniczki dojrzał do realizacji, a jego szczegóły poznałam podczas telefonicznej rozmowy. – Wciągnęłam do spisku znajomego – oznajmiła. – Ustaliliśmy, że około pierwszej w nocy przyjdzie do sklepu po parę butelek wódki. Rano sprawdziłam towar i kasę. Okazało się, że Baśka sprzedawała własny alkohol... Ponadto brakowało trochę towaru na półkach. I gdy pomyślę, że oszukiwała mnie od miesięcy...
Odmienne kłopoty męczyły właścicielkę dużej prywatnej firmy. Mianowicie miała pecha do księgowych. Tym razem postanowiła uniknąć ciągłych pomyłek i zrewolucjonizować proces rekrutacji.
Przybyła z następującą propozycją: w czasie, gdy ona będzie normalnie egzaminować delikwentów, ja, ukryta za kotarą, zbadam, kto najlepiej nadaje się na odpowiedzialne stanowisko. Odmówiłam. Wolałam zrobić to, nie rozpraszając się, w zaciszu własnego gabinetu. Kiedy wytypowałyśmy najwłaściwszą moim zdaniem kobietę, pomyślałam, że życie niezwykle dziwnie się układa. Bo przecież przyszłej pracownicy nie wpadłoby nigdy do głowy, że bardziej niż wykształcenie, prezencja i elokwencja na decyzji szefowej zaważyła... talia kart.
Już w sprzedaży!
Książka Marii Bigoszewskiej „Bezpieczny tarot”, wydana przez Studio Astropsychologii z Białegostoku. Znajdziesz ją w dobrych księgarniach i w sklepie internetowym na stronie www.studioastro.pl