Czy wybitny talent doprowadza do szaleństwa, czy raczej szaleństwo rodzi wybitny talent? A może – jak pokazuje przypadek malarki Alison Silvy – jedno idzie w parze z drugim?
Psychologowie od dawna zastanawiają się, co powoduje, że niektórzy mają wybitne zdolności. Jedni uważają, że to przede wszystkim wiedza, ciężka praca i geny razem wzięte. Ale są i tacy, którzy twierdzą, że w głowie geniusza musi coś jeszcze siedzieć. Tym czymś jest... szaleństwo.
Nowotwór siłą twórczą
Jakiś czas temu świat obiegła zaskakująca informacja o 33-letniej Alison Silvy, amerykańskiej malarce chorej na nowotwór mózgu. Choroba powoduje u niej bezsenność, migreny, halucynacje i ataki padaczki. Nie byłoby w tym nic dziwnego – przecież medycyna od lat zajmuje się takimi przypadkami – gdyby nie fakt, że artystka nie zgadza się na operację. Bo jak sama zapewnia, dzięki chorobie jej sztuka jest głębsza i dojrzalsza. Po prostu lepsza. – Czuję się, jakby ktoś mieszkał w mojej głowie i na razie nie jestem gotowa, by się tego kogoś pozbyć. Dzięki niemu jestem bardziej kreatywna – wyjaśnia.
Nowotwór znajduje się w lewej półkuli mózgu odpowiedzialnej za pamięć, mowę i logiczne myślenie. Lekarze uważają, że guz mógł spowodować zmniejszenie zdolności analitycznego myślenia, ale w zamian pobudzić kreatywność malarki. Teraz prace Alison Silvy prezentowane są w prestiżowych galeriach. Rozchodzą się jak świeże bułeczki, za kilka tysięcy dolarów każda.
Niektórzy, a może większość pomyśli: „tylko szaleniec jest gotowy na coś takiego”. I zbytnio się nie pomyli. Ktoś kiedyś powiedział, że od geniuszu już tylko mały krok do szaleństwa. Historia zdaje się potwierdzać tę śmiałą tezę. Przykładów nie trzeba długo szukać.
Hej szalała, szalała...
Twórczość autora słynnych „Słoneczników”, Vincenta van Gogha, różniła się od dzieł współczesnych mu artystów. Za pomocą koloru wyrażał wewnętrzne przeżycia w stopniu o wiele większym niż inni malarze. Jednak odbiorcy tego nie rozumieli. Van Gogh jako 20-latek przeżył zawód miłosny. To spowodowało załamanie nerwowe i pierwszą z jego depresji. Z czasem nieobliczalne zachowanie malarza stało się powodem licznych konfliktów, ale... wyzwalało w nim też genialnego artystę. Po kolejnej gwałtownej kłótni z przyjacielem Paulem Gauguinem van Gogh pod wpływem halucynacji w stanie najwyższego wzburzenia obciął sobie lewe ucho. Potem podobno wręczył je w kopercie miejscowej prostytutce, z którą utrzymywał stosunki. Następnego dnia znaleziono go bliskiego śmierci i umieszczono w szpitalu w Arles w Prowansji. Odtąd ataki halucynacji i załamania nerwowe często nawiedzały artystę. Jednak to właśnie w tym okresie stworzył najwięcej uznanych przez krytyków dzieł. Najbardziej znanym są wspomniane „Słoneczniki”.
W jednym z listów czołowej postaci literatury modernistycznej XX wieku Virginii Woolf czytamy: „Szaleństwo jest przerażające. W jego lawie wciąż znajduję większość rzeczy, o których piszę”.
Wszystko zaczęło się po nagłej śmierci matki i przyrodniej siostry pisarki, która zmarła dwa lata później. Wtedy Virgina przeżyła pierwsze z kilku załamań nerwowych. Sytuacja powtórzyła się po śmierci ojca, w roku 1904. W ciężkim stanie trafiła do szpitala psychiatrycznego. Rok później rozpoczęła karierę pisarską artykułem dla „Times Literary Supplement”. Pod koniec 1940 r. Virginia miała ostatni silny nawrót depresji. Zmarła w wieku 59 lat. W silnym ataku napełniła kieszenie kamieniami i rzuciła się do rzeki Ouse, nieopodal jej domu w Rodmell.
Piękny umysł ścisły
Defekty umysłu i zachwiania emocjonalne dotyczą nie tylko genialnych artystów. Przykład? „Piękny umysł” to biograficzny film o życiu amerykańskiego geniusza matematycznego Johna Forbesa Nasha, znanego m.in. z badań nad teorią gier. Wprowadził on koncept równowagi w grach niekooperacyjnych nazwany od jego nazwiska równowagą Nasha. Gdy przed matematykiem drzwi do międzynarodowej kariery otworzyły się na oścież, zdiagnozowano u niego symptomy schizofrenii. Po wielu latach zmagań z chorobą jego siła i wytrwałość zatriumfowały. W 1994 r. uhonorowany został Nagrodą Nobla. Dziś John Nash to żywa legenda.
„Jak to się dzieje, że nikt mnie nie rozumie, a wszyscy mnie uwielbiają?” – pytał głośno inny wybitny laureat Nagrody Nobla, twórca teorii względności Albert Einstein. Jak przypuszczają współcześni naukowcy, genialny fizyk cierpiał na zespół Aspergera. Choroba jednak nie przeszkadzała mu w opracowaniu słynnego równania E=mc2 i udowodnieniu kolejnych tez. Ludzie dotknięci tą chorobą przypominają osoby z autyzmem dziecięcym. Mają poważne problemy z ekspresją własnych uczuć w sposób niewerbalny, w jaki robią to zdrowi ludzie i jaki jest przyjęty za normę. Prawdopodobnie dlatego Einstein do końca życia nie mógł poradzić sobie z emocjami. Ale gdyby nie choroba, być może ekscentryczny fizyk i filozof nie osiągnąłby tak przełomowych sukcesów w nauce.
Przypadków genialnych szaleńców jest więcej. Wolfgang Amadeusz Mozart, pisarz Joseph Conrad czy chociażby angielska wokalistka młodego pokolenia i skandalistka w jednym Amy Winehouse, na temat której rozpisują się plotkarskie serwisy internetowe. Ponoć lekarze orzekli, że część mózgu artystki uległa zniszczeniu na skutek zażywania przez nią silnych środków odurzających. Dlatego Amy cierpi na halucynacje, konwulsje i zaburzenia osobowości, ale nie przeszkadza jej to tworzyć muzyki, którą wręcz hipnotyzuje swoich fanów. Jaki z tego wniosek? Może, parafrazując słowa genialnego dramaturga wszech czasów, autora „Hamleta”, należałoby podsumować, że w tym szaleństwie jest metoda.
Schizofrenia siostrą geniuszu
Badania pokazują, że zarówno osoby twórcze, jak i schizofrenicy charakteryzują się niezwykłym postrzeganiem rzeczywistości, sposobem myślenia oraz nieobliczalnym zachowaniem. Psycholog Daniel Nettle po wielu latach badań doszedł do wniosku, że geniusze odziedziczyli niektóre geny powodujące powstawanie chorób psychicznych. I to wyjaśnia, dlaczego geniusze muszą balansować na granicy choroby psychicznej. Ich organizm ciągle stara się ograniczać szaleństwa „schizofrenicznych genów”, by –pozwalając im rozwijać kreatywność – jednocześnie zatrzymywać na granicy choroby.