Nasze życie toczy się według prostych w gruncie rzeczy reguł i da się o nim opowiedzieć bez intelektualnego bełkotu – niezrozumiałych metafor, nieznanych odniesień i trudnych wyrazów obcych. Na tym polega uwodzicielski wdzięk prozy Paula Coelha, który niczym księżna Diana literatury trafia do ludzkich serc. Tak zwany przeciętny człowiek, czyli i ja, i Ty, Drogi Czytelniku, znajdzie w jego książkach swoje uczucia i myśli zręcznie ubrane w baśniowe historie, które są jednocześnie opowieściami o naszym dniu powszednim.
Treść jest nam właściwie dobrze znana – o tych wszystkich sprawach, o których pisze Coelho, mówili nam swego czasu rodzice, mówił ksiądz na lekcjach religii, imam w meczecie, rabin w synagodze i buddyjski mnich. Mówili wielcy filozofowie i nauczyciel z powołania, a przynajmniej jednego każdy z nas w życiu spotkał. A więc nie są to rzeczy odkrywcze, ale trzeba umieć je dostrzec, ocenić, które z nich są właśnie teraz dla nas ważne, i ciekawie o nich opowiedzieć. To właśnie robi w swoich książkach Paulo Coelho.
Najnowsza, „Być jak płynąca rzeka”, jest zbiorem urzekających historyjek zasłyszanych od ludzi, wyciągniętych z internetu lub prasy w różnych stronach świata. Jedne mają kilka zdań, drugie kilka stron. Wszystkie mają puentę, jak to przypowieści. U Paula Coelha są to historie z happy endem, bo autor jest po prostu optymistą nawet wtedy, gdy mówi o śmierci i innych rzeczach ostatecznych. Okazuje się bowiem, że są od niej rzeczy straszniejsze, na przykład samotność w miłości, o czym Coelho tak przejmująco opowiada, siedząc w tokijskim barze (strona 37).
Nasz „gawędziarz”, specjalista od pigułek z dobrymi radami, z których każda jest jak iskierka rozświetlająca nasz umysł kompletnie oszołomiony tempem życia i rozmiarami kurczącego się świata, ma swój azyl w starym wiatraku po francuskiej stronie Pirenejów. Pisze w nim swoje teksty nocami, między 23 a 6 rano, bo wtedy jest cisza, spokój i może zasnąć przed wschodem słońca (kto by pomyślał, że poeta nie lubi wschodów słońca? No, no...). Wokół siebie nie ma zbyt wielu przedmiotów, bo ten kolekcjoner aforyzmów i sentencji ze zbieraniem czegokolwiek pożegnał się na pewnym etapie razem z narkotykami i tym podobnymi życiowymi śmieciami. W długie podróże zabiera tylko małą walizeczkę, która wielu osobom starczyłaby zaledwie na dwa dni. Bo wszystko, co jest mu potrzebne do zwiedzania świata, znajduje w rozmowach z ludźmi lub w... internetowej sieci. W ten sposób dzieli swoje życie na trzy części: „dużo ludzi”, „mało ludzi” i „brak ludzi”. Czym się one od siebie różnią, tego dowiecie się z opowieści „Dzień w wiatraku” (strona 11), którą polecam wszystkim kochającym internet i spotkania z przyjaciółmi przy dobrym winie. W historyjce pod tytułem „Spojrzeć prosto w oczy” strona 41) Paulo Coelho opowiada o pewnym Holendrze, który uparł się namówić autora słynnego „Alchemika” na odczyt, które to zajęcie nie należy do ulubionych przez Coelho. Holender słał maila za mailem bez skutku. W końcu dopadł pisarza w hotelu gdzieś we Francji. Ten postawił niezwykłe warunki odczytu – wstęp ma kosztować 2 euro, a wejść może tylko
200 osób. Jednym słowem – nie ma mowy, aby Holender mógł na organizacji odczytu zarobić.
– Dobrze – powiedział Holender – zorganizuję takie spotkanie, ponieważ muszę wierzyć, że ludzkość chce lepszego świata.
– Czym się pan zajmuje? – spytał Coelho, podnosząc ze zdziwienia brwi do góry. – Sprzedaję kościoły, bo w Holandii jest więcej kościołów niż wiernych, ale zależy mi na tym, aby nie powstawały w nich sex shopy i McDonald’sy. Dlatego pana wykład w byłym kościele jest dla mnie taki ważny. Ludzie przestali się spotykać, ale jeśli raz się spotkają, nigdy tego nie zapomną. W pańskim przypadku popełniłem błąd, że się od razu z panem nie spotkałem. Zamiast wysyłać e-maile, powinienem od razu panu udowodnić, że jestem człowiekiem z krwi i kości. Może istnieć sto sposobów komunikowania się we współczesnym świecie, ale nic nie zastąpi ludzkiego spojrzenia.
Paulo Coelho wykład rzecz jasna wygłosił, grosza za niego nie wziął, a przy okazji dowiedział się, że sam też może kupić kościół. Kosztował 1 euro.
My za swoje spotkanie z Paulem Coelhem na stronach książki „Być jak płynąca rzeka” musimy zapłacić prawie 10 euro (34,90 zł), ale powiadam Wam – warto. Mówię to z żarem neofity nawróconego na „coelhizm” właśnie tą książką, może dlatego, że jest „dziennikarska”. W sposobie relacji przypomina pamiętnik, dziennik, w formie literackiej nawiązuje do felietonu. Ta „dziennikarskość” pasuje mi do tekstów Paula Coelha bardziej niż forma dłuższych przypowieści, takich jak „Pielgrzym”. Jego autor w „Być jak płynąca rzeka” udowadnia, że potrafi pisać nie tylko jak rasowy dziennikarz (porównanie do „Lapidarium” Ryszarda Kapuścińskiego samo się nasuwa), ale jest równocześnie niezwykłym poetą, a jego „Chmura i wydma” (strona 211) sięga wyżyn, jakie w tym gatunku wyznacza „Mały Książę” Antoine’a de Saint-ExupŽry’ego. Dlatego z niecierpliwością czekam na maj, bo wtedy wyjdzie w Polsce nowa książka Paula Coelha – „Bruxa de Portobello” („Wiedźma z Portobello”), która jest nowością w brazylijskich księgarniach.
3majcie się i niech Własna Legenda będzie z Wam!
Andrzej Szeliński
PS. Są to pozdrowienia dla Wtajemniczonych, którzy lubią Paula Coelha i jego „Wojownika Światła”,
cykliczną, co dwa tygodnie ukazującą się publikację (www.wojownikswiatla.com),
a przy okazji uczą się doceniać, jakim cudem jest życie.