Jest w Polsce miejsce inne niż wszystkie. Odludne. Spokojne. I wypełnione śpiewem… buddyjskich mnichów.
Gdyby do Darnkowa, położonego z dala od miasta, w Parku Narodowym Gór Stołowych dotarł urzędnik robiący spis ludności, na pewno by się zdziwił. Aż 90 procent tutejszych mieszkańców to buddyści, a nad wioską góruje położony na najwyższym szczycie ośrodek buddyzmu tybetańskiego Khordong Drophan Ling! Najpierw jednak urzędnik musiałby Darnków znaleźć – przed Kudową-Zdrojem skręciłby w stuletnią, wijącą się wśród kotlin i wzgórz drogę, na końcu której, po dobrych kilku kilometrach, trafiłby do podnóża góry. Tu powitałby go szpaler kolorowych, znanych z gór Tybetu flag modlitewnych, a po kilkudziesięciu minutach marszu stanąłby na szczycie góry.
Prezent dla mistrza
15 lat temu dwóch członków sangi (wspólnoty buddyjskiej) podarowało Czime Rigdzinowi Rinpocze (mistrzowi) ponad siedem hektarów ziemi, w najwyższym punkcie wsi, tam, gdzie było zrujnowane gospodarstwo. A Rinpocze postanowił wybudować buddyjski ośrodek. Dzisiaj stoi tam świątynia, w byłej obórce jest kuchnia, a w okazałej stodole – jadalnia. Na miejscu mieszka grupa buddystów. Kilkunastu innych osiedliło się naprzeciwległym stoku góry. Inni ściągają tu choć na chwilę. Ośrodek Drophan Ling w Darnkowie to miejsce, do którego ludzie z Europy przyjeżdżają praktykować buddyzm zgodnie z tradycją Khordong.
Jego Świętobliwość Taklung Tsetrul Rinpocze, buddyjski mistrz o ogromnym autorytecie, był latem w Darnkowie
Budowa świątyni
Początki ośrodka nie były łatwe. Najpierw powstała drewniana świątynia. Rosła powoli dzięki pracy członków Związku Buddyjskiego Khordong, mimo że pod górę nie można było wjechać inaczej niż traktorem, a woda i prąd wciąż pozostawały w sferze marzeń. Zdeterminowani buddyści spali w namiotach lub w położonym kilka kilometrów dalej pensjonacie.
– Kapało nam na głowy, a za toaletę służyły toi toie ustawione na łące – wspomina 42-letnia Julita Nowik z Warszawy.
Dziś ośrodek nie przypomina tego sprzed lat. Są tu wygodne kilkuosobowe sypialnie, osobny dom dla lamów (nauczycieli), a główną, murowaną już świątynię ozdabiają przepiękne, tradycyjne malowidła wykonane przez artystów z Bhutanu. W Polsce to wciąż jedyne miejsce, gdzie tego typu dzieła możemy zobaczyć, zresztą jedno z niewielu w Europie. W tym roku zaczęto kolejną budowę – stupy. To rodzaj buddyjskiej kapliczki o charakterystycznym, stożkowatym kształcie, która ma skupiać pozytywną energię i zapewniać pokój w okolicy.
Goście na okrągło
Ośrodek odwiedzają lamowie i mnisi, tłumacze, buddyści i sympatycy z całego świata. Ale drzwi świątyni są otwarte dla każdego.
– Raz mieliśmy tu świadków Jehowy – wspomina Andrzej, którego spotykam na schodach przed świątynią. – Biedacy przyszli tu taki kawał, by nas nawrócić. I choć to się nie udało, i tak byli zadowoleni. Taka odżywcza wymiana poglądów – podsumowuje. Ale nie trzeba od razu stawać się buddystą, by odwiedzić to magiczne miejsce. Równie mile witane są tu osoby towarzyszące, które mogą brać udział w zajęciach lub traktować pobyt w ośrodku jak ucieczkę od codzienności.
Atmosfera tego miejsca sprawia bowiem, że myśli przejaśniają się nie tylko podczas medytacji, ale też wtedy, gdy spacerujemy po zapierających dech w piersiach szlakach górskich czy słuchamy głębokiego śpiewu intonowanego przez praktykujących. W Darnkowie nabieramy dystansu do problemów dosłownie – przez
ciągnące się kilometrami odludne wzgórza i bliskość granicy komórki tracą tu zasięg.
W okresie letnich kursów codzienne praktyki zazwyczaj odbywają się w trzech sesjach, jest także „główne nabożeństwo”, zwykle o godz. 9. – Taka liczba medytacji może się wydawać męcząca, ale to trwa najwyżej przez pierwsze kilka dni – mówi Julita. – Potem wchodzi się w ten rytm tak, że po powrocie do miasta brakuje dosłownie wszystkiego: długich godzin w świątyni, czystego górskiego powietrza i rozmów...
Tak wyglądają lampki maślane,
których buddyści zapalają tysiące
w intencji pokoju na świecie
Lampki dla pokoju
Do Darnkowa po prostu się wraca. Z powodu atmosfery, spokoju i ciepła. Tak jak robią grzybiarze, którzy kiedyś przypadkiem dotarli do tego miejsca i… zostali na dłużej. Albo jak tysiące gości – z Indii, Belgii, Czech czy Kłodzka – zgodnie mówiących: „Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy”. A darnkowscy buddyści wciąż witają przyjezdnych i zapraszają kolejnych. Na kursy, medytacje i coroczne ofiarowanie 111 111 tradycyjnych lampek maślanych w intencji pokoju na świecie. Członkowie wspólnoty w skupieniu czyszczą lampki, napełniają stopionym masłem i podpalają knoty. – To taki rodzaj medytacji – wyjaśniają. I dodają: – Nazwa ośrodka, „Drophan Ling”, także do czegoś zobowiązuje. W końcu znaczy „pożytek dla wszystkich”.
Informacje praktyczne:
Związek Buddyjski Khordong
skrytka pocztowa 18
57-343 Lewin Kłodzki
tel. 601 35 77 76
Koszt pobytu: 10–60 zł, zależnie od kursu. Dla osób towarzyszących – zniżka.
Na miejscu dostępne są posiłki wegetariańskie.
Buddyzm po polsku
Od 1995 r. działa Polska Unia Buddyjska, pod patronatem Jego Świętobliwości Dalajlamy XIV. Jest to organizacja zrzeszająca 8 spośród ponad 20 najróżniejszych stowarzyszeń buddyjskich działających w naszym kraju. Należą do niej:
• związki buddyjskie w tradycji tybetańskiej: Karma Kamtzang, Khordong, Dzogczen;
• związki buddyjskie w tradycji zen: Bodhidharma, Kanzeon, Kwan Um, Kannon, Czan.
Jaka jest różnica pomiędzy buddyzmem tybetańskim a zen?
W jednym i drugim chodzi o to samo, czyli o duchowe oświecenie. Tylko metody jego osiągnięcia są różne. Buddyzm tybetański jest bardziej widowiskowy i kolorowy. Pełno w nim najróżniejszych rytuałów i gadżetów pomagających w modlitwie i medytacji, np. male – koraliki do recytacji mantr, dzwoneczki, młynki modlitewne, tanki
– kolorowe obrazy z wizerunkami buddów, relikwie z prochami świętych mistrzów. Medytacja pomagająca w osiągnięciu oświecenia polega na wizualizacji buddów, mandal, a w najprostszej wersji płomienia świecy, zwracaniu się do mistrzów duchowych, powtarzaniu mantr. Buddyzm tybetański zajmuje się też energiami przepływającymi w ciele.
Z kolei w buddyzmie zen rytuały sprowadzone są do minimum. Zen mówi, że oświecenia można dostąpić tylko podczas medytacji, tzw. zazen. Modlitwa jest niepotrzebna. Nie ma też sensu zwracać się z prośbami do innych bóstw, bo tylko my sami własną pracą nad sobą jesteśmy w stanie osiągnąć oświecenie. Ale zen tylko na pierwszy rzut oka wydaje się surowy i prosty. Przez stulecia wypracował swoje własne formy, np. haiku – krótkie wiersze, koany – podchwytliwe pytania, ogrody zen, kaligrafię.