Tarot pokazuje przyszłość, ale ludzie sami decydują, jak potoczy się ich życie...
Jerzy oznajmił, że wiele zawdzięcza żonie. Na przykład? No, Nela wymogła na ojcu, żeby zatrudnił zięcia w swojej firmie. Dzięki temu dzisiaj świetnie zarabia, nauczył się inwestować. Poza tym jest bystra i bardzo pracowita.
Tylko... Właśnie. Mężczyźnie przeszkadza zazdrość połowicy. Bowiem Nela wpadła w obsesję. Robi mu awantury, przeszukuje jego rzeczy, sprawdza billingi. Popatrzyłam na rozłożone karty. Ich przekaz niezbyt wiernie korespondował z wyznaniami ciemiężonego małżonka.
– Czy żona miewa powody do wzburzenia?
– Jeżeli nawet, to poboczny związek nigdy nie zagrażał małżeństwu – skwitował.
– Chciałbym prosić, żeby pani zapewniła Nelę o mojej lojalności.
– Lepiej, aby pan sam ją przekonał.
Skrzywił się: – Nie skutkowało. Zresztą powiem prawdę. Zdradzam, ponieważ źle się czuję w tym małżeństwie. Żona mnie nie rozumie. Nie zgadzamy się w wielu rzeczach. Ona nie może mieć dzieci.
Widząc moją dezorientację, wytłumaczył z godnością: – Z Bożeną, no... z kochanką, spotykam się dlatego, że obiecała dać mi potomka.
– Ojej – pomyślałam – chyba nie traktuje dziewczyny jak inkubatora? I czy w ogóle urodzi mu się jakieś dziecko?
Położyłam pięć kart i spojrzałam w układ, gdzie faktycznie znalazły się arkana zapowiadające ojcostwo Jerzego.
– Bożenka niczego ode mnie nie żąda – kontynuował Jerzy. – Pragnie jedynie dziecka. Przekonuje, że poradzi sobie bez alimentów, lecz naturalnie wezmę na siebie koszty utrzymania. Niestety, musimy z tym poczekać. Ona uczy się w pomaturalnej szkole i rodzice nastają, żeby najpierw zrobiła dyplom. To co, będziemy mogli próbować rozmnożyć się za rok?...
– Na pewno – odpowiedziałam. – Szkopuł w tym, że pierwsza zajdzie w ciążę pana żona.
– Niemożliwe! Najlepsi specjaliści nie dają żadnych szans!
Co mogłam rzec?
Odparłam: – Nie kwestionuję opinii lekarzy. Mówię, co widać w tarocie. A karty zawiadamiają, że w przyszłym roku powiększy się panu rodzina. Ta legalna.
Zaskoczony przyglądał się kolorowym arkanom. Wyjaśniłam, dlaczego tak, a nie inaczej interpretuję kluczową sekwencję kart. Jerzy dłuższą chwilę pomilczał, by nareszcie zapytać:
– Co wobec tego mam powiedzieć Bożenie? Czy pomogłaby mi pani przygotować ją na zmianę planów? Mnie nie wypada. Wyglądałoby, że jej nie kocham.
– A kocha pan?
– Cóż, miłość ma wiele twarzy – westchnął.
– Bożenka jest bardzo oddana. Przy niej wypoczywam. Nie muszę się ciągle starać.
Gdy wyszedł, zastanawiałam się, jaką kobietą jest ta dziewczyna. Świętą czy ofiarą wykorzystującego ją faceta?...
Od wizyty mężczyzny minęły dwa lata. Pewnego dnia odwiedziła mnie młoda, doskonale ubrana kobieta.
– Jestem związana z Jerzym B. – powiedziała. – Mój partner był u pani i poradził, żebym przyszła w razie jakichś kłopotów...
– Czego chciałaby się pani dowiedzieć?
– Jerzy – oznajmiła – doczekał się upragnionej córeczki.
Wtedy przypomniałam sobie tamtego tarota i bezwiednie wpadłam jej w słowo:
– I co, zostawił panią?
Zerknęła ze zdziwieniem:
– Nie. Czemu? Sprowadza mnie inny problem. Widzi pani, on mnie utrzymuje. Na całkiem niezłym poziomie. Wiem, że za taką pomoc trzeba w końcu płacić, dlatego opowiadałam, że gotowa jestem urodzić choćby pięcioraczki. Ale to nieprawda, szkoda mi młodości na dzieci. Właściwie dojrzałam już, żeby znaleźć następnego sponsora. Niestety, nie jest łatwo o gościa z podobną kasą...
Słuchałam monologu Bożeny, rozważając, ile czasu zajmuje ludziom zjedzenie przysłowiowej beczki soli, aby się poznać. Bo ci dwoje chyba zaledwie ją napoczęli...
Maria Bigoszewska