Przeczytaj trzy opowieści o tym, jak każdego dnia pomagają nam anielscy opiekunowie. Aniołów lata jest kilku. Są pełni życzliwości i radości życia. Zawsze chętni wesprzeć nas swym skrzydlatym ramieniem...
Opowieść o Tarielu, który daje radość życia
Angelina nie wyobrażała sobie kolejnych wakacji spędzonych w rodzinnym mieście. Postanowiła odwiedzić ciotkę i krewnych w Sopocie. Głęboko w sercu pragnęła jednak spotkać miłość swego życia. Właśnie skończyła 25 lat i wciąż była samotna. Po przyjeździe nad morze trochę się rozczarowała, bo okazało się, że oprócz ciotki wszyscy się rozjechali. Na szczęście dopisywała pogoda i Angelina mogła wygrzewać się na słonecznej plaży. Minęło parę dni i oprócz wieczornych spacerów po molo w towarzystwie ciotki nic szczególnego nie działo się w jej życiu. Przed wyjazdem chciała kupić drobne prezenty dla znajomych i bursztyn dla siebie, na pamiątkę znad morza.
Kiedy szła deptakiem, na jednym ze straganów nagle błysnął jeden z jantarów. W zachodzącym słońcu wydawał się klejnotem przeznaczonym wyłącznie dla niej. Gdy podeszła bliżej, dostrzegła w nim ukrytą postać anioła.
Angelina bez wahania wręczyła handlarce należność za bursztyn. Już miała kamień w ręku, gdy nagle do straganu podszedł mężczyzna, mówiąc, że też sobie upatrzył ten jantar, tylko poszedł po pieniądze do bankomatu. Sytuacja była patowa. Ciotka, aby wyjaśnić nieporozumienie, zaproponowała krótką rozmowę na werandzie swojego mieszkania, do którego dosłownie było parę kroków. Mężczyzna ustąpił. Rozmowa na werandzie przedłużyła się prawie do północy i była bardzo interesująca. Okazało się, że mężczyzna jest niewiele starszy od Angeliny i pochodzi z tego samego miasta co ona. Kiedy dowiedział się, że dziewczyna za dwa dni wraca pociągiem do domu, zmienił swoje plany i towarzyszył jej podczas powrotnej podróży. Bursztyn oczywiście znalazł się w plecaku Angeliny. Miał chyba jakąś szczególną właściwość, bo od czasu spotkania w Sopocie zakochani nie mogli się bez siebie obejść. Zawsze gdy przyrzekają sobie miłość, wyjmują jantar z szuflady i podziwiają w nim piękne skrzydła.
Opowieść o Tubielu, głównym aniele lata
Młoda mama wybrała się z czteroletnim synkiem na spacer wzdłuż jeziora. Był upalny, lipcowy dzień, a wokół mnóstwo wczasowiczów. Na początku Krzyś karmił kaczki chlebem i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się, jak podpływają do brzegu. Po kilku minutach chleb się skończył i chłopiec, najwyraźniej znudzony, chciał iść dalej. Droga prowadziła do mostku, z którego młodzież skakała do wody. Wśród młodych ludzi najbardziej popisywał się wysoki chłopak, który rozpędziwszy się, robił skok i, zanim zanurkował, wyczyniał w powietrzu przedziwne ewolucje. Zachwycony tym widokiem Krzyś nie potrafił opanować emocji. Tupał nóżkami, prosząc mamę o zgodę na podejście bliżej. Jednak mama twierdząc, że nie jest to miejsce dla małych dzieci, stanowczo odmówiła. Na nic zdały się prośby malca, a nawet wrzask. Mama zagroziła, że jak się nie uspokoi, to wrócą do domu.
Nagle chłopiec wyrwał się i pobiegł na mostek. Kobieta zdążyła tylko go zawołać, a dziecko już zniknęło jej z oczu. Krzyś próbując naśladować akrobacje starszych kolegów, potknął się, sturlał z mostku i plusnął do jeziora.
Krzyk mamy zmobilizował pływaków do natychmiastowej interwencji. Na pomoc ruszyli wszyscy. Nie minęło kilka sekund, a wystraszony szkrab pojawił się na powierzchni wody. Kurczowo trzymał się swojego wybawiciela i zaraz po tym, jak złapał haust powietrza, wydał z siebie przeraźliwy płacz. Gdy cały mokry trafił już w objęcia mamy, okazało się, że ściska w rączce zerwany ratownikowi łańcuszek z wisiorkiem. Nie chciał go oddać, nie dał sobie nawet otworzyć piąstki. – Niech weźmie... Na pamiątkę. Ja kupię sobie drugi – powiedział właściciel medalionu i z satysfakcją pogładził malca po mokrej główce. Mama nie posiadała się z radości. Dopiero gdy w domu ochłonęli z wrażeń, Krzyś otworzył piąstkę, a ich oczom ukazał się wisiorek z aniołem. – Ale fajowe! – powiedział i długo mu się przyglądał. Potem schował anioła do swego plecaczka i oznajmił mamie, że będzie już zawsze grzeczny.
Opowieść o Gargatelu, który strzeże i chroni
Karol obiecał sobie, że po zdaniu matury pojedzie w góry i zwiedzi całe Tatry. Kiedy znalazł się już w Zakopanem, obmyślił plan wycieczek. Nazajutrz, gotowy do wymarszu, postanowił wybrać się na Kasprowy Wierch. Samotna wędrówka wcale mu nie przeszkadzała. Wspinał się po trudnym szlaku, robiąc sobie co jakiś czas przerwę. Kiedy dzielnie dotrwał do kresu wędrówki, zorientował się, że szedł kilka godzin. Zmęczony, ale i ogromnie usatysfakcjonowany, postanowił nie schodzić w dół tą samą drogą, tylko zjechać kolejką linową. A ponieważ do końca dnia miał jeszcze sporo czasu i pogoda była słoneczna, mógł pobyć na szczycie trochę dłużej.
Zwiedził Instytut Meteorologii, zjadł posiłek i porobił mnóstwo zdjęć na pamiątkę. Gdy odpoczął, zabrał się za studiowanie mapy. Coś go jeszcze ciągnęło w stronę gór. Nagle przyszło mu do głowy, że zanim się ściemni, wybierze się na Czerwone Wierchy. Szybko obliczył, że obejdzie ten szlak i wróci na ostatnią kolejkę linową. Karol był tak zafascynowany swą pierwszą wędrówką, że nie zauważył, jak zmieniła się pogoda. Na szczyty gór zaczęły zachodzić ciemne obłoki, z nieba spadały pierwsze krople deszczu. W pewnym momencie dostrzegł, że oddalił się od szlaku. Nie wiedział, gdzie jest.
Buty, choć mocne i przeznaczone specjalnie na górskie wycieczki, ześlizgiwały się z mokrych kamieni, a nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Deszcz zacinał coraz mocniej, a niebo pokryło się granatowymi chmurami. W Karola wstąpił strach. Liczył jeszcze, że wiejący z ogromną już prędkością wiatr rozproszy ciemność i nagle pojawi się słońce. Było jednak inaczej. Dopiero pierwszy grzmot burzy uświadomił chłopakowi, że może być w poważnych tarapatach. Chciał wracać. Tylko którędy? W obawie o własne życie zaczął się żarliwie modlić. Starym zwyczajem odmówił wszystkie znane pacierze, ale pomoc nie nadchodziła.
Wtem spod mokrych powiek dojrzał wielkie pióro. Schylił się, żeby je podnieść, ale gnane silnym wiatrem odfrunęło parę metrów dalej. Pomyślał, że to jest dobry znak. Postanowił iść za piórem, które wciąż frunęło w jedną stronę. Wreszcie w asyście piorunów dotarł pomyślnie z powrotem na Kasprowy Wierch. Tam w budynku kolejki przemoczony do suchej nitki i trzęsący się z zimna przeczekał burzę, która przeszła nad Tatrami. Miał ogromne szczęście, bo naprawdę było groźnie. Gdyby nie schronił się w bezpiecznym miejscu, mógł stracić nawet życie. Kiedy się rozpogodziło, wyszedł z budynku i dostrzegł między kamieniami leżące pióro. Podniósł je i z wielką czcią schował do plecaka na dowód istnienia anielskiej pomocy.
Anna Wiechowska, angelolog